|
NASZE WYPRAWY www.extrek.pl
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
piotr102
Administrator
Dołączył: 01 Paź 2006
Posty: 915
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Polska-Wrocław
|
Wysłany: Śro 19:54, 02 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
dzieki kasiu za linka - wlasnie mulem sciagam fim
film z naszej algierii - wyslany do uczestnikow
wyszedl dlugii - 1.15
mam nadzieje ze go zmeczycie przy winie
pozdrowionka
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kasia19
Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Czw 9:51, 03 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Sporo materiału!
Już ciekawość nie daje mi spokoju....
k.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kasia19
Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Czw 22:49, 03 Lut 2011 Temat postu: trasa |
|
|
NASZA ALGIERIA
DZIEŃ PO DNIU
18.11.2010
Gdańsk Poznań Warszawa Szczecin Bielsko-Biała
WROCŁAW
18/19.11.2010
Wrocław – Civitavecchia / noc na promie/
20.11.2010
Tunis /noc w hotelu i samochodzie/
21.11.2010
Tunis-Al Jamm-Tawzar /nocleg na campingu/
22.11.2010
Hazoua /Algieria granica/- El Oued- Touggourt- Metlili Chaamba
/nocleg w domu przewodnika/
23.11.2010
El Golea – In Salah /nocleg na campingu 1/
24.11.2010
In Ecker – Tamanrasset /camping/
25.11.2010
Tamanrasset /camping/
26.11 – 29.11.2010
pustynia – Hoggar,Assekreme /4x4/
30.11.2010
Tamanrasset – Sidi Moulay Lahsene – In Salah /camping 2/
01.12.2010
Aoulef – Adrar /nocleg u przyjaciół Mohameda/
02.12.2010
Adrar /nocleg w hostelu /
03.12.2010
Timimoun /camping Sable de Rose/
04.12.2010
Timimoun – pustynia /camping/
05.12.2010
El Golea- Mitlili Chaamba /noc u przewodnika/
06.12.2010
Ghardaia
/nocleg u Misiaczka ,j.w./
07.12.2010
granica algiersko-tunezyjska
nocleg Tawzar /camping/
08.12.2010
Metlaoui - wąwóz Seldży – Sbeitla
/nocleg w hostelu/
09.12.2010
Sbeitla - Kasserine - Park Narodowy i szczyt Chambi
/nocleg na Yugurcie/
10.12.2010
Le Kef – Jendouba- kamieniołomy Chemtou- Tunis
/nocleg nad morzem- auto,namioty/
11.12.2010
Tunis- (Medyna) –Palermo
/noc na promie/
12.12.2010
Palermo – Mesyna –Włochy ląd
13-14.12.2010
powrót
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kasia19
Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Czw 21:19, 10 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Właśnie dziś dostałam płytkę i obejrzałam film - jest rewelacyjny Ciekawie zmontowany, z tymi wstawkami - okienkami super pomysł.To nadaje dynamiki,a krajobrazy pustynne to chwile refleksji.I ta nasza droga,droga,droga.....
Czas absolutnie się nie dłuży i na pewno w najbliższym czasie obejrzę go
z przyjemnością jeszcze ze znajomymi .
Bardzo fajne kawałki muzyczne- zwłaszcza te algierskie!
Dzięki!
pozdrawiam
k.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
piotr102
Administrator
Dołączył: 01 Paź 2006
Posty: 915
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Polska-Wrocław
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kasia19
Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Sob 9:24, 09 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
1
Pomysły na miejsca wyprawowe rodzą się w marzeniach, powstają spontanicznie,
z dnia na dzień, bywają wytrwale poszukiwane albo, jak to się wydarzyło
w przypadku mojej Afryki, są miłą konsekwencją poprzedniej podróży. Choć to zupełnie inny ląd, całkowicie odmienny charakter eskapady, a jednak mogę z całą pewnością stwierdzić, że pewnego krymskiego wieczoru zamigotał mi w myślach obraz Algierii.
Kiedy w natłoku barwnych opowieści i przyszłych planów z ust Piotra padło: „Afryka jest dla wytrawnych, dla tych co się nie boją spać na mrowisku”, wiedziałam, że chciałabym to sprawdzić .Wytrawności można się przecież nauczyć, a z mrówek najzwyczajniej otrzepać…zanim okażą się jadowite ;-).
Niewielu turystów odwiedza Algierię indywidualnie. Wciąż uznawana jest za obszar niezbyt bezpieczny dla Europejczyków. Większość ludzi wybiera się tam samolotem, najczęściej ze starego kontynentu do Algieru, a stamtąd lokalnymi liniami lotniczymi na południe do Tamanrasset lub do Djanet - oaz, z których organizowane są rajdy na Saharę.
Nasza wersja - w której pokonaliśmy tysiące kilometrów busem, przemieszczając się trasą transsaharyjską w tempie jakie nam akurat odpowiadało, zatrzymując się
w dowolnym miejscu, które nas w danym momencie oczarowało czy zadziwiło krajobrazem bądź sytuacją - pozwoliła nam bardziej zbliżyć się do Afryki, odkrywać ją stopniowo i dokładnie, przyglądać się jej i jej mieszkańcom. Nie ma lepszego sposobu, według mnie, na poznanie Sahary algierskiej z całą jej różnorodnością jak przemierzanie pustyni własnym autem. Prawda, że zajmuje to sporo czasu, ale nie ma mowy o nudzie! Wędrowiec – mimo, że głównie mobilny- raczej się nie spieszy,
a z ciekawością pochłania wzrokiem i umysłem, to co nowe i konfrontuje swoje wyobrażenia z odsłaniającą się rzeczywistością, kilometr po kilometrze, krok po kroku.
Musimy jednak obowiązkowo wynająć wcześniej przewodnika, z którym spotykamy się na granicy tunezyjsko-algierskiej w Hazoua. Mohamed ze swoim kolegą towarzyszą nam przez całą, długą drogę na południe i z powrotem. Mało tego, oprócz nich, od samej granicy dołącza do nas żandarmeria i policja. Dla naszego bezpieczeństwa - jak nas informują. Na rogatkach każdego miasta zmienia się obstawa. Bywa i tak, że poruszamy się w konwoju 4-5 aut. Na początku czujemy się jakby osaczeni, ale obecność dodatkowej ochrony nie krępuje naszych poczynań. Nie ma to żadnego wpływu na nasze plany, my decydujemy gdzie chcemy spać, zrobić postój. Policja czuwa dyskretnie. Ale gdy jedziemy na końcu kawalkady i nagle zatrzymujemy się, błyskawicznie zawracają i są już przy nas.
W drodze do naszego celu- Tamanrasset zwanego po prostu Tam- siadaliśmy do obiadu w przydrożnych barach, początkowo niepewni następstw spożywania posiłków czasem w dość surowych i „zgrzebnych” warunkach, często nieświadomi tego co jemy. Szybko jednak zaczęliśmy rozpoznawać w mięsie smak…kozy, której wypreparowana skóra używana jest jako pojemnik na wodę.
Samo zamawianie jedzenia jest bardzo zabawne. Najczęściej odbywało się to
w obecności naszego przewodnika Mohameda, który służył jako tłumacz. Często zdarzało się, że dostawaliśmy coś zupełnie niezgodnego z naszymi życzeniami. Gdy zamarzył mi się kuskus z warzywami, bo zazwyczaj jest on podawany na sypko
i sucho, to i tak mimo kilkakrotnych zapewnień, że oczywiście warzywa będą, dostałam nagi kuskus ,a moje próby domagania się czegoś więcej już w ogóle zostały zignorowane .
Dyskusje w świecie arabskim ciągną się w nieskończoność, nie rozstrzygając często poruszanych spraw. Przekonaliśmy się o tym już na samym początku.
Pierwszy posiłek na ziemi algierskiej jedliśmy w okolicach El Oued, w barze prowadzonym przez przyjaciół naszego przewodnika. Postanowiliśmy w tym miejscu dopiąć naszych umów z Mohamedem i zaplanować szczegółowo najbliższe dni. Nie obyło się bez rozmów pełnych napięcia, gdy nasz przewodnik zmienił swoją stawkę dzienną ,uzgodnioną wcześniej meilowo. Zadziwił nas też informacjami, że część –większa część parków narodowych na południu jest czasowo niedostępna dla turystów ze względu na porwania. Kolejną trudnością stało się nagle porozumiewanie z nim w języku angielskim i francuskim, gdy próbowaliśmy dowiedzieć się konkretów.
Za tłumacza, z niemieckiego na arabski, posłużył właściciel baru - opalony, europejsko wyglądający, z przebiegłym błyskiem w oku Algierczyk, który 30 lat mieszkał w Niemczech. „Madame, proszę pamiętać, że jest pani na południu, tutaj czas płynie wolniej…” – próbował ostudzić burzliwą dyskusję.
Zjedliśmy zatem obiad, ustalając między sobą to co jeszcze możemy „wywalczyć”
u zamienionego w słup soli Mohameda. Atmosfera jak z wieży Babel została uciszona naszym kompromisem. Wymieniliśmy jeszcze w tamtejszym barze euro na dinary algierskie i w drogę.
Do pierwszego noclegu w Metlili dotarliśmy późnym wieczorem. Spaliśmy
w domu przyjaciela Mohameda, niektórzy w aucie. Czuliśmy się trochę jak na placu budowy, rozgardiasz na podwórku i w środku. Ale pokoje całkiem przyzwoite, łazienka długo nie sprzątana ,ale w takich warunkach docenia się każde źródło bieżącej wody .
Rano krótki spacer po miasteczku, wchodzimy na najwyższe wzniesienie , z którego rozciąga się widok na położone w nasłonecznionej dolinie Metlili. Jakieś formalności w związku z naszym konwojem i ruszamy na południe.
Droga jest jedna, strzelista i prawie pusta .Wydaje się prowadzić do nieskończoności. Piaski to złocą się, to bledną, wznoszą i opadają, falują dyskretnie, jakby zapowiadały to czym chcą się nam pochwalić za kilka kilometrów. Pod największą z wydm robimy postój, wspinamy się na sam jej szczyt- stąd nasza asfaltowa droga wygląda jak cieniutka nitka rozdzielające karmelowe połacie pustyni. Zaskoczeniem jest wspaniała pogoda, nie ma upału, niebo nasycone błękitem, subtelny wiatr we włosach, upragnione słońce na twarzy i chłód umykających pod stopami migocących ziarenek piasku.
Przewodnicy zapraszają nas na herbatkę, która jest nieodłącznym napojem Tuaregów, a jej parzenie to rytuał trwający ponad pół godziny. Przelewanie
z odpowiedniej wysokości do małych szklanek daje ostatecznie aromatyczną, mocno słodzoną miętową herbatę z charakterystyczną pianką. Pije się ją właściwie wszędzie, bez ograniczeń, o każdej porze dnia.
In Salah, oaza z najwyższymi temperaturami powietrza na świecie w okresie letnim,
z deszczami raz na dziesięć lat, jest naszym kolejnym przystankiem w drodze do serca Sahary. Śpimy tutaj na campingu i jesteśmy jedynymi gośćmi, ale za to licznymi .Wyrwany z wieczornej drzemki właściciel pokazuje nam również pokoje do dyspozycji, ale wolimy zdecydowanie podzielić się miejscami noclegowymi między namioty i samochód.
Ostatni etap trasy do Tam to około 680 km. Podłoże pustynne nabiera miejscami surowszego wyglądu- przybywa kamiennych form, kruchych ,rozrzuconych przypadkowo, o zastanawiających kształtach. Grafitowe skały kontrastują z ciepłą barwą piasku, gdzieniegdzie zwieszając się nad samą szosą. A wydmy pną się tu wyżej ku niebu, ścigając się z bezustannie poruszającym je wiatrem.
W pobliżu In Ecker przejeżdżamy jednym z najciekawszych odcinków, droga wiedzie pośród rudo-ceglastych skał jak w wąwozie.
W końcu Tamanrasset, do którego przybywamy przed zachodem słońca, leży na wysokości 1395 m npm. Jest ostatnim miastem przed granicą z Nigrem.
Mohamed zaprasza nas na kolację do przyjaciół i proponuje również u nich nocleg. Nie wypada odmówić wspólnego posiłku, ale dajemy mu do zrozumienia, że wolimy spać na campingu.
Jedzenie przygotowane dla nas podano na półmiskach. Były to warzywa ułożone kolorowo w okręgi – gotowane ziemniaki, buraki, marchewka ( przypominająca
w smaku miód!), oliwki. Do tego kuskus z pomidorami i gotowanymi jajkami. Nie zabrakło również bagietek – jedynego pieczywa, które spożywa się w Algierii, do śniadania, obiadu, kolacji.
Herbatę serwował wysoki, szczupły i tajemniczo milczący Mustafa.
Na koniec wieczoru rozgorzała dyskusja na temat naszego planu wyjazdu na pustynię. Żadna nasza propozycja nie znajdowała uznania u Mohameda, a to brak czasu, za daleko, a to zamknięte, trzeba by było jechać „na czarno”. Powoli opadaliśmy z sił, aby go zmusić do konkretnych pomysłów. Dziwnie przyglądał się mapom, a my na zmianę wskazywaliśmy mu interesujące nas punkty….Hoggar, Assekreme, Ahaggar, Tahat…. Jego „C’est impossible….” zaczynało już irytować, gdy nagle przemówił znad czajnika Mustafa. Uratował sytuację, obiecując zrealizować nasze życzenia w ciągu czterech dni pustynnej eskapady 4X4. Mogliśmy spokojniejsi udać się na camping Caravanserai, zbudowany na wzór miasta Mozabitów. Biało- błękitna, niska zabudowa z pokojami, kuchnią i łazienkami, osłonięta dyskretnie palmami, rozwidlająca się w czterech kierunkach, a pośrodku piaskowy „rynek”, na którym rozbiliśmy namioty. W powietrzu przyjemna woń roślinności oplatającej mury…
Szukając prysznica zostałam nawet do niego zaprowadzona przez sympatycznego pana z obsługi. Życząc mi na pożegnanie „Bonne douche, madame” chyba się domyślał, że to moje największe marzenie po długiej drodze. Łazienki bardzo czyste, gorąca woda pod dostatkiem,odżyliśmy wszyscy!
Bardzo miły wieczór – kolejny imieninowy podczas tej wyprawy - jeszcze przy czerwonym winie przywiezionym z włoskiego portu Civittavecchia .
Oprócz nas w Caravanserai nocuje młody Hiszpan i para Kanadyjczyków. Rozmawiamy z nimi o przewodnikach, okazuje się, że nasz Mohammed nie jest aż tak drogi jak nam się wydawało, a na pewno my jesteśmy bardziej wymagający .
Ranek na campingu zaczyna się niespodzianką, okazuje się, że w cenie mamy również śniadanie – bagietki z pomarańczowym dżemem i kawa .
Dzień poświęcamy na przygotowanie się do wyjazdu na pustynię – pakowanie, zakupy, poznawanie Tamanrasset. Odwiedzamy bazar w oazie z miejscowym rękodziełem, szybki przegląd biżuterii. Nie ma mowy, żeby jej przynajmniej nie przymierzyć. Ledwie tylko podejdzie się do stoiska, sprzedawcy sami zakładają nam naszyjniki, bransoletki. Wyjmują wszystko ,co tylko zwróci naszą uwagę. Także chętnie się z nami fotografują w swoich barwnych szatach, przy okazji prezentując głęboki błękit tuareski.
Zielenie, fiolety, czerwienie, amaranty, róże powłóczystych ubrań , do tego zawsze innego koloru turbany, ożywiają piaskowy krajobraz. Chętnie bym przeniosła ten wesoły styl do mojego miasta .Do tego stopnia zauroczyła nas afrykańska moda, że postanowiłyśmy z Karoliną sprawić sobie takie szatki. Ile było przymierzania, wybierania koloru, doradzania i niecierpliwości Mohameda, który po tym wszystkim na pewno nie chciałby żony Europejki Aż wreszcie pod presją upływającego czasu zdecydowałyśmy się na biel. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po rozpakowaniu na campingu okazało się, że tak naprawdę to do spodni zmieściłaby się jeszcze Weronika i Gosia….Góra równie pojemna jak dół, bo to… męski fason.
W Tamanrasset robimy jeszcze zapasy wody i żywności na najbliższe 4 dni, które mamy spędzić na pustyni.
cdn.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
piotr102
Administrator
Dołączył: 01 Paź 2006
Posty: 915
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Polska-Wrocław
|
Wysłany: Sob 20:01, 09 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Czytam Cie Kasiu i wszystko wraca - dziekuje za te pisane wspomnienia Moge skonfrontowac swoje.
Ja czesciej wspominam szczegóły, te szczególy bardziej znaczące, które są inne od codziennosci. Jak teraz inaczej patrze na to co przezyłem w Algierii.
Bardzo dobrze pamiętam kolorowe jedzonko u rodziny Mohameta w Tam.
czy nocleg w najcieplejszym miejscu na ziemi - In Salah
Długą drogę do Tam przespałem ale przy powrocie nadrobiłem i naprawde było warto przejechac i zobaczyc.
Jednak teraz po doswiadczeniach z algierii nikomu nie mowilbym o mrowisku, wytrawnych i podobnie takie.
Algieria jest dla odważnych i nie jest to plaża w Egipcie ale spoko mozna sie odnalezc.
Każda wyprawka ma jednak ma swoj smak przygody i jest specyficzna.
Mnie najbardziej bolaly zimne noce na pustyni!
I Mohamet który prowadził swoją dziwna gre - kochanego miska, który wszystko zrobi co chcemy ale w koncu i tak zrobi co bedzi chciał.
Miał swoje plusy ale też potrafił zdenerwowac mnie do czerwonosci
Czekam na relacje z pustynnej czesc naszej eskapady!!!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kasia19
Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Sob 20:44, 09 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
2
Wyjeżdżamy rano trzema toyotami – z Mohamedem i jego kierowcą zwanym Misiaczkiem, Mustafą i Bacchirem. Auta zapakowane do granic możliwości.
Tuż za miastem skręcamy na piaszczystą drogę, pędzimy w tumanach kurzu. Po kilku kilometrach spotykamy wojskowy patrol, przewodnicy coś tłumaczą, zmieniamy kierunek. Domyślamy się, że próbowali jechać po terenie czasowo niedostępnym.
Trzymamy się więc miejsc, w których mamy być bezpieczni i legalni. Poruszamy się w obrębie prastarego masywu Ahaggar (Hoggar), którego centrum stanowi Tahat
– najwyższy szczyt Algierii, 2918 m npm. Sahara algierska to w większej części pustynia kamienna o krajobrazie czysto wulkanicznym. Olbrzymie obszary pokryte warstwą szarych głazów, sprawiających czasem wrażenie poukładanych ,innym razem bezładnie rozsypanych. Tu i ówdzie prześwituje między nimi jakaś rzadko uczęszczana ścieżka. Nad tym kamiennym morzem wyrastają strzeliste wierzchołki pasma Atakor pokryte zastygłą lawą, jedne jak bazaltowe igły, inne znów zaokrąglone. Niektóre pojedyncze, osamotnione ,otoczone czasem rzadkim wianuszkiem akacji. Ich nazwy pochodzą od kształtów jakie przybrały jak np. „Kciuk”, „Słoń”. Spotykamy również większe skupiska o ciekawej rzeźbie, przypominającej piszczałki organowe. Najpiękniej prezentuje się Assekreme i pewnie dlatego to miejsce wybrał sobie Charles de Foucauld na swoje miejsce zadumy. Dojazd na te blisko 2300 npm to najtrudniejszy odcinek dla samochodów. Najwięcej problemów miał Misiaczek, ale dla niego to była pierwsza podróż po tym terenie. U podnóża pustelni znajduje się skromna baza noclegowa z miejscami parkingowymi. Stąd wchodzi się jakieś 20 minut na sam szczyt (2780 m npm). Imponujący widok na zmieniające swą barwę w zachodzącym słońcu szczyty, które jak wieże katedr wypełniają horyzont. Rozpoznajemy wśród nich Tahat. Księżycowy krajobraz zamyślenia i refleksji. Czuję się jakbym dotarła na początek świata : -), szczęśliwa, że mogę w ciszy patrzeć na to co tworzyła i tworzy sama natura. Jak trwa i radzi sobie bez ingerencji człowieka. Choć ten swą obecność na pustyni tu i ówdzie przejawia, traktując Saharę z należnym jej respektem.
Rozbijamy nasze namioty pod kamienną chatą i nakładamy na siebie coraz więcej warstw. Noce na pustyni są o tej porze roku chłodne, a ta spędzona na Assekreme wyjątkowo zimna. Przyrządzamy kolację, gotując w zacisznym miejscu, gdzie zaszyli się nasi herbatkujący już przewodnicy. W rękawiczkach i czapkach przyglądamy się bajecznemu zachodowi słońca. Nad zaciemnionymi górami przepływają jak woal różowo-czerwone chmury, a widnokrąg otula złocista łuna.
Ktoś rozpala ognisko w metalowej beczce i grzejemy się nad nim do woli.
O rześkim świcie zapaleni fotografowie – Gosia i Mariusz- udają się ponownie na szczyt, aby uwiecznić przepiękny wschód słońca.
Temperatura w Hoggar w ciągu dnia nie przekracza 22-25 stopni. Nie ma żaru,
a woda w aerozolu, którą zabrałam dla ochłody, służy na pustyni do mycia : -).Nasze zapasy wody pitnej też nie ubywają i chyba wystarczyły nam niemal do końca wyprawy. Listopad/grudzień to najwłaściwsza pora dla tych, którzy nie przepadają za skwarem słonecznym. Ale nasze twarze nabierają stopniowo złocistej opalenizny, smagane promieniami i dopieszczane wiatrem. A w Polsce w tym czasie zaczęły się śnieżyce….
Przemierzamy wyschnięte koryta rzek. Miejscami natrafiamy na strugi wodne, przy których natychmiast pojawia się wybujała roślinność. Seledynowe trzciny suszą się na kamieniach, by posłużyć jako materiał na chatę, przypominającą snopki. Ale
w wioskach pustynnych, które odwiedziliśmy, są również zabudowania z kamienia,
w kolorze ochry. Na jednym z mieszkań ozdobne, pastelowo żółte słońce.
Nasza wizyta przyciąga natychmiast cały miejscowy kram. Wreszcie jakieś większe skupisko kobiet. Przynoszą zrobioną przez siebie biżuterię, makatki, torebki. Zaraz też gromadzą się wokół nas kolorowo ubrane dzieci, niektóre z uroczo potarganymi włosami.
Na naszej drodze mijamy od czasu do czasu Nomadów prowadzących swoje wielbłądy. Nasi przewodnicy zawsze ich pozdrawiają albo chętnie się zatrzymują, aby zamienić z nimi parę słów. Czyżby tu się wszyscy znali?
Bacchir , z którym podróżowałam w aucie razem z Januszem i Piotrem, okazuje się znawcą roślin leczniczych. Przez okno wypatruje ziół, zatrzymuje się, zrywa
”To pomaga na dolegliwości żołądkowe” – wyjaśnia.
Każdy dzień na pustyni to na pewno 100 km przejechanych po piaskowych zakrętach. Czasem, na zupełnie płaskim terenie, z szybkością wiatru i ogonem kurzu za samochodem : -).Ci, którzy podczas tej szalonej jazdy za bardzo się wychylali, przypłacili to niestety zapaleniem gardła.
Guelta - miejsca wodne – ukryte pomiędzy skałami źródła, to takie perełki tej krainy. Najbliżej Tamanrasset znajduje się Imlaoulaouene. Wąski strumień spływa kaskadowo po granitowych ścianach. Wspinamy się na samą górę, a tam sielankowy obraz. Woda płynie szerszą serpentyną. Przed słońcem osłaniają ją wysokie kępy soczyście zielonych traw. Kobieta w turkusowej, kwiecistej sukience robi pranie. Część już porozwieszana na krzewach, suszą się też dywany. Na skałach pasie się pokaźne stado łaciatych czarnych i brązowych kóz. Pilnuje ich kilkuletni chłopiec,
a dziewczynka siedzi obok matki pochylonej nad strumykiem.
Guelta Afilale, do której dojeżdżamy z wyschniętego koryta rzecznego, drogą prowadzącą wśród otoczaków i skalnych bloków, jest ciągnącą się na wschód doliną. U jej wejścia i wzdłuż nurtu rosną trzciny, oleandry, rododendrony. Idziemy środkiem, po wygładzonych kamieniach, które rozdzielają liczne niecki wodne. Piotr i Jacek odważnie decydują się na kąpiel, a my wygrzewając się jak salamandry na ciepłych głazach, kibicujemy im, woda mocno schłodzona…: -).
Wąwóz wydaje się nie mieć końca, każdy zakręt, każdy kamień czy roślina są niepowtarzalne. Decydujemy się w końcu wejść na szczyt doliny i wracamy do samochodów. Zadziwiająca jest ta naga skamieniałość. Nie tyle ma w sobie ponurości, co tajemniczości. Słońce odkrywa jej urodę i zagadkowość form. Ponad tym wszystkim białe pasma chmur na błękicie nieba przybierają kształty idealnie komponujące się ze skałami. Tworzą łagodne tło.
Dzień zbliża się ku końcowi, zbieramy gałęzie na ognisko. My gotujemy na naszej kuchence gazowej, którą osłaniamy od wiatru karimatami. Przewodnicy przygotowują sobie kolację na ogniu i trwa to niesamowicie długo, ale tutaj nikt się nie spieszy, nikt się nie niecierpliwi…
Nocne niebo nad Saharą roziskrzone jest mnóstwem gwiazd. Z perspektywy namiotu uczymy się na pamięć konstelacji, by na kolejnym miejscu noclegu szukać znajomego układu. I już niemal rytuałem stało się wieczorne wypatrywanie Oriona: -).
Kończąc nasz rajd 4X4 podjeżdżamy do Tahabort . To źródło wody mineralnej znajdujące się u podnóża gór. W otoczeniu przepięknych kwiatów pijemy lekko gazowaną wodę. Parę sekund wahania, czy nic mi nie będzie….ale głęboko granatowe oczy Bacchira podającego kubek zapewniają, że to prawdziwie czyste źródło.
Ostatni posiłek w Atakor przygotowujemy w cieniu akacji. Poobiednia sjesta i spacer przez oued - koryto rzeki, o tej porze roku pełne kamieni.
Do Tam wracamy wczesnym popołudniem. Drugą noc w tej oazie spędzamy na innym campingu. Poprzedni nie odpowiadał Mohamedowi. Do dziś nie wiem dlaczego. Ale nowe miejsce nie odbiega standardem od poprzedniego. Ciemno czerwony mur z tarasem otacza plac pełen piasku. Na środku znajdują się łazienki
i toalety. Dodatkowe umywalki stoją na zewnątrz. Z przyjemnością biegniemy pod prysznice, nie zważając na przemykające pod nogami afrykańskie koty. Robimy pranie i przygotowujemy wspólnie kolację. Pamiętam, że przysmakiem wieczoru były bagietki z boczkiem i kiełbasą oraz pyszna sałatka. Papryka, cebula, pomidory, oliwki
i ogórki algierskie pozostawiają niezapomniane wrażenia smakowe, których na próżno szukać po powrocie do kraju. No chyba, że w ogrodzie u Piotra : -).
Dużą przyjemnością jest samo robienie zakupów na miejscowych rynkach.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kasia19
Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Nie 12:56, 10 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
U Mohameda - przy całej jego serdeczności - zabrakło mi prawdziwej pasji bycia przewodnikiem- tego czegoś, co okazał nam przypadkowy Tunezyjczyk, zamieszkujący na Yougurcie .
Piotrze, a te chłodne noce, to dlatego,że rozdałeś swoje zapasowe śpiwory tym, co zabrali.....ażurowe .
Najzimniejsza noc była chyba jednak w drodze powrotnej w Tunezji.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
piotr102
Administrator
Dołączył: 01 Paź 2006
Posty: 915
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Polska-Wrocław
|
Wysłany: Nie 21:53, 10 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
O ciepłych nocach to sobie marze gdy wspominam przemile imprezki na krymie, nad kanałami czy pod czatyr dachem i we wszystkich innych miejscach. Fajnie jest usiasc po długim dniu ogadania i przełknąc to wszystko co sie zobaczyło ze wszystkimi
Ale mam za to coraz wiecej ażurowych śpiworkow - pozostawionych przez zmarzniętych
Czy kierowca mohameda to nie jego brat - misiek?
Ja w o grodzie mam ale tylko sadzonki Kasiu krzewów i kwiatów. Pomidorki tylko malinowe hoduje na potrzeby np. wypraw
Ogólnie druga czesc - OPOWIESC - PUSTYNNA - jest bardzo kolorowa i ciekawa.
Nie mialem pojecia , ze putynia moze być tak bardzo zroznicowana i barwana.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kasia19
Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Pon 7:05, 11 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Misiak był chyba ostatecznie kolegą Mohameda....???
Te pomidorki miałam właśnie na myśli
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kasia19
Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Pon 7:09, 11 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
3.
Następnego dnia rankiem jedziemy po raz ostatni do miasta. Odwiedzamy młodego, polskiego księdza - ojca Marka, który przebywa tu od niedawna. Dzieli się z nami swoim doświadczeniem życia w arabskim świecie. To od niego słyszymy, że opowieści o porwaniach turystów z Europy są często historiami na wyrost albo sfingowanymi przez sam rząd. Kościół Marka, w centrum Tam, to kilka zabudowań
z piaskowca (?) i kamieni – kaplica, biblioteka, pomieszczenia gospodarcze. Zauważyłam pralkę automatyczną :- ). Razem z nim pracują francuskie siostry zakonne. Ten cichy, chrześcijański zakątek ukryty jest za murem. Ale właściwie nie różni się, ani tym bardziej nie wyróżnia się spośród innych domostw.
Ojciec Marek odprowadza nas do auta i pomaga jeszcze w zrobieniu zakupów posługując się biegłym arabskim.
Opuszczamy serce algierskiej Sahary, pakując jeszcze do plecaka wesołe, metalowe miniaturowe fenki : -). Nasz odwrót na północ wiedzie w pierwszym etapie – do In Salah - tą samą drogą, którą dotarliśmy do Tam. Znów nasze oczy cieszą zmieniające się widoki pustynne, stada zgrabnych wielbłądów gromadzące się przy nielicznych krzewach.
Sidi Moulay Lahsene to świątynia Marabouta, między wyżyną Adjerar i pasmem Djebel Mouydir. Od głównej drogi zjeżdżamy w jej kierunku. Zewsząd otaczają ją przedziwnych kształtów skały. Każdy mógł mieć własną interpretację – słonie stykające się trąbami, grzyby, rybie głowy, leżące psy, kości, ślimaki, okna… Zastygły teatr – pole popisu dla wyobraźni. Ponad tymi piaskowymi dziełami natury wyrastają czarno grafitowe, częściowo rozsypujące się kopuły wulkaniczne. Na całej powierzchni popękane jak poorana zmarszczkami twarz. Twarz Sahary, która swój zacny wiek zdradza w pasmach górskich. Przegląda się w nich bez zażenowania, ukazując siłę i piękno przetrwania, jakimi została obdarowana.
Pijemy kawę, zasiadając w wygodnie wyżłobionych kulistych „fotelach” skalnych, jakby specjalnie dla nas przygotowanych. Gościnność pustyni jest zaskakująca : -).
Stąd jeszcze 350 km i andrzejkowy wieczór spędzamy na campingu w In Salah, innym niż poprzednio. Większy i z zagrodą zwierzęcą. Swojsko wyglądające – kogut, kura oraz dzikie kaczki. A po sąsiedzku dziki szakal (?),niespokojnie rozbiegany po swojej klatce. Ba, nic dziwnego, skoro biedakowi podsunęli smakowite kąski, bez możliwości zapolowania….:-).
Łazienki wyglądają na dawno nie używane. Więcej w nich bordowego pyłu niż wody, która tylko kap, kap, kap…Przywykliśmy już jednakże do takich sytuacji. Każdą kroplę wody umiemy wykorzystać, a w zanadrzu zawsze ratuje nas baniak
w samochodzie. Co niektórzy kąpali się nawet pod kranem wolnostojącym, myśląc, że ich nikt nie obserwuje….; -).Naprawdę nie brakuje możliwości i inwencji jeśli chodzi o dbanie o higienę w warunkach ,no powiedzmy z lekką przesadą, średnio ekstremalnych.
A żeby tradycji stało się zadość, nie obyło się bez wróżb i lania wosku. Przedziwne kształty cieni odgadywaliśmy na piasku – algierska wersja polskiego zwyczaju.
Nocą, gdzieś z oddali, dochodziły rytmiczne odgłosy tam – tamów, umilające sen.
Następnego dnia, po śniadaniu, musieliśmy wydobyć pitona z piaskowej zaspy,
w której zatonął na dobre. Piotr spuszcza powietrze w kołach, podkładamy deski, wielokrotne próby i …..kiepsko. Mohamed i Misiaczek z przejęciem zaangażowali się
w pomoc. Ostatecznie wyciągnęli auto swoją toyotą.
W centrum In Salah szukamy poczty, żeby wysłać kartki. Reprezentacyjny budynek „Bureau de poste” okazuje się być jednak urzędem finansowym. Mohamed biegnie gdzieś z naszymi pocztówkami ,a my tymczasem przyglądamy się pracy malarzy.
Zmierzamy na zachód. Krajobraz zmienia się na bardzo płaski. Równina Tidikelt obejmuje swym zasięgiem oazę Aoulef .Tutaj robimy kolejną przerwę w podróży.
Do miasteczka prowadzi dwupasmowa, asfaltowa droga. Po obu jej stronach zielenią się palmy. Funkcjonuje tu system nawadniania podziemnymi kanałami tzw. foggaras. Dominującym kolorem zabudowań w Aoulef jest oczywiście ceglasty. Rozjaśnia go biel w elementach ozdobnych. Czasem pojawia się turkus, czasem żółty. Zwiedzanie oazy kończy się zainteresowaniem nami żandarmerii. Do tej pory, od samego Tam, udało nam się jechać bez żadnej obstawy. Od Aoulef mamy znów eskortę w postaci ośmiu uzbrojonych Algierczyków. Trochę się irytujemy, bo każą na siebie prawie godzinę czekać, a przed nami jeszcze wiele kilometrów do Adrar.
Nie przypuszczaliśmy, że tym razem ich obecność nam się przyda. Około 100 km przed celem Janusz poczuł w aucie zapach spalenizny. Zatrzymaliśmy się i pozornie nic się nie działo, ale za jakiś czas przestało działać ładowanie. Akurat wjeżdżaliśmy do małej wioski. Szybka diagnoza Piotra – trzeba wymienić napęd paska klinowego. Przewodnicy dzwonią do swoich znajomych mechaników. Musimy dojechać jakoś do Adrar. „Dziewczyny, która ma pończochy?”. Ponieważ oczywiście żadna nie zabrała ze sobą takich kobiecych dodatków, pod nożyczki poszły moje legginsy : -). Dzięki temu ,powoli, w towarzystwie oświetlających nas samochodów żandarmerii, dojechaliśmy do miasta.
Śpimy u znajomych Mohameda, w skromnej dzielnicy. W domu zamieszkuje grupa młodych mężczyzn, panuje totalny bałagan. Proponują nam nocleg w pokoju, ale wybieramy miejsca za bramą, pod gołym niebem i w aucie. Podwórko, choć pełne cebuli i cegieł, jest dużo przyjemniejsze niż wnętrze. Za to gościnność ogromna. Częstują nas kuskusem, herbatą, daktylami. Do późnego wieczora trwają rozmowy. A Mariusz albo „Mario”- jak go nazywali- traci niemal głos bez przerwy pełniąc funkcję tłumacza.
Umycie się w łazience w tym miejscu wymagało trochę…akrobacji, ponieważ stały tam różne sprzęty, a powierzchnia mała. Jakieś przewracające się wiadra, ledwo zamykające się drzwi, zardzewiałe krany. Dlatego chodziliśmy tam parami. A to ktoś służył za wieszak, a to za zasłonę albo ochraniał przed upadkiem, gdy trzeba było balansować na jednej nodze…
Podczas gdy prawie cały następny dzień Piotr naprawiał pitona z mechanikami poleconymi przez naszych przewodników, my zwiedzaliśmy miasto. Nasi gospodarze zabrali nas swoim autem do centrum i poświęcili ładnych parę godzin.
Adrar, należące do okręgu Touat, jest zbudowane z czerwonej, glinianej cegły. Rozbielonej misternie rzeźbionymi zdobieniami, na całej długości ogrodzenia. Ażurowe wzory umieszczone są nawet na kręgach systemu nawadniającego. Dzięki niemu miasto pełne jest zieleni. Na Placu Martyrs, gdzie znajdują się m.in. biuro turystyczne i hotel, rozłożyste i wysokie palmy upiększają centrum.
Podczas spaceru odwiedzamy także przedszkole i muzeum rękodzieła. Nasi nowi przewodnicy co chwila witają się pocałunkami z przyjaciółmi – mężczyznami rzecz jasna - i chodzą z nimi za rękę. Natomiast nie wskazane jest, aby kobieta
i mężczyzna okazywali sobie jakiekolwiek czułości na ulicy. To nie powinno dziwić
w tej kulturze. Można odnieść wrażenie, że życie tutaj toczy się bez kobiet. Są niewidoczne, zauważalne dopiero na drugim planie.
Miałyśmy okazję przyjrzeć im się przez chwilę z bliska. Po południu zostałyśmy zaproszone przez algierskie kobiety, zamieszkujące obok przyjaciół Mohameda. Dziewczyny bez chust na głowach, w ostrych makijażach i bogatej biżuterii, siedzące przy głośnej muzyce. Miło się z nami przywitały, poczęstowały kawą i ciastkami, ale bardziej były zainteresowane zabawą swoimi telefonami niż rozmową : -). Zaproponowały nam wykonanie tatuaży. Nie wypadało odmówić, choć miałyśmy pewne obawy, patrząc na ich ozdobione henną twarze i stopy. Na szczęście skończyło się na delikatnych wzorkach na dłoniach. Na pożegnanie dostałyśmy
w prezencie gliniane naczynia (świeczniki?) pomalowane w kwiaty i serca.
Samochód nie został do końca naprawiony, więc musieliśmy spędzić jeszcze jedną noc w Adrar. Przenosimy się do hostelu na przedmieściach. Duży budynek
z labiryntami korytarzy, pokojami wyposażonymi w odstraszające prycze i nie działającymi prysznicami. Korzystamy z łaźni miejskiej – gorąca woda pod dostatkiem! Śpimy na zewnątrz hostelu, wzbudzając tym zdziwienie zarządcy, który kilkakrotnie nachodzi nas nocą.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
piotr102
Administrator
Dołączył: 01 Paź 2006
Posty: 915
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Polska-Wrocław
|
Wysłany: Pią 20:40, 15 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Jak zobaczyłem kosciółek ks. Marka pomyslałem , że tak wygladaly poczatki chrzescijanstwa. Zero zdobnictwa i nie potrzebych rzeczy. Było tylko tabernakulum i ławki pod scianą, przy malych okienkach wywoływało to tajemniczy, wrecz konspiracyiny klimat. To chyba jedyne miejsce w Algierii gdzie mogłbym zostac na dłuzej.
WODA - dopiero w takich krajach jak Algieriia zaczynam doceniać zbawienny wpływ wody na ciało.
Camp w In salah to ma swój klimat. Jest w nim kilka wydm, przemieszczających sie co większy wiatr. Zakrywają, wypełniają one pomieszczenia i cały teren. Prawdopodonie za rok beda zakryte łazienki a odkryta np. kuchnia i tak na zmiane. Podobno tak funkcjonuje całe miasto. Pustynia zabiera i oddaje, a ludzie sie przeprowadzają do odsłonietych budynków a oddają pustyni te do których już przez piasek nie mogą wejsc.
Algieria należy jeszcze do takich miejsc gdzie dbając o własne zdrowie lepiej nie chodzic z dziewczyną za rekę i nie pokazywac czułości. Za to zupełnie normalne jest gdy facet z facetem trzyma sie za rece lub sie obsciskuja i całują patrzac czule sobie w oczy .
Pasek klinowy z Kasi getrów zachowałem na wszelki wypadek
i na pamiatkę
Oczywiscie zestresowal mnie Piton bo jak zauwazyłem w Algieri jest sporo samoch. osobowych, pikapów, ciezaróweki autobusów ale nie ma nic posredniego - zero busów i skad tu znalez czesci. Ale coś koledzy mohameda zorganizowali z innego samoch. i jezdze na tej prowadnicy do dziś
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kasia19
Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Śro 9:59, 20 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Ta skromność i prostota w całej Algierii dają poczucie spokoju.
Krajobraz niczym nie zmącony
A woda rewelacyjna!Nasze włosy wyglądające jak mop po prysznicu nabierały saharyjskiego blasku
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kasia19
Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Pon 15:12, 25 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
4
Rano udaje się wreszcie dopasować zepsutą część do pitona, choć i tak tylko tymczasowo i ruszamy w dalszą drogę. Do Timimoun, leżącego na południowym krańcu Wielkiego Ergu Zachodniego. Jedna z najpiękniejszych oaz ,oczarowująca swą czerwono - różową barwą. Zatrzymujemy się na campingu „Rose de sable”. Dojeżdżamy do niego przez gąszcz szeleszczących palm. Pośrodku placu otoczonego ceglastym murem znajduje się okrągły zbiornik wody – chyba basen. Są tu zeriba czyli trzcinowe chaty, wyglądające jak duże ule, z kolorowo wyściełanymi łożami. Stylowy bungalow z pokojami, łazienkami i tarasem widokowym, z którego podziwiamy bezkresną pustynię, ożywioną pasmami roślinności. W oddali powoli zstępująca mgła spowija wzniesienia. Zaczynające chmurzyć się niebo miejscami rozświetla delikatny róż. Tak jak by odbijała się w nim niespotykana barwa tej ziemi.
Jedziemy z przewodnikami do centrum Timimoun. Misiaczek za kierownicą po prostu szaleje. A ponieważ niektórzy z nas podróżowali na stojąco…..trzeba było uważać, żeby nie dostać gałęzią palmową po twarzy.
Robimy zakupy na bazarze, można targować się nawet o jedno jajko ;-). Wieczorne życie ciemno wrzosowego miasteczka skupia się wokół licznych barów. Wzdłuż głównej ulicy sprzedaje się miejscowe dzieła sztuki – dywany, naczynia, noże. Organizatorzy wyjazdów na pustynię, nie nachalnie, ale z przejęciem oferują nam swoje usługi.
Marzymy o tym, aby w końcu wydostać się spod tych nadopiekuńczych skrzydeł przewodnika i postanawiamy spędzić następny dzień na piaskach Timimoun tylko we własnym towarzystwie.
Rano pojechaliśmy do pobliskich wiosek . Ouled Said, osłonięte ze wszystkich stron wydmami, słynie z ogrodów nawadnianych siecią foggaras. Odwiedzamy artystów, którzy zajmują się tworzeniem instrumentów i wydobywaniem z nich dźwięków.
W otoczonej piaskowym murem osadzie znajduje się namiot koncertowy. Oni sami zamieszkują w gliniankach i zwykłych namiotach. Obok suszących się w słońcu kiści daktyli i w cieniu palm.
Stamtąd przenosimy się w obszar zwietrzałych ksarów. Wyglądają jak zamki
z piasku, które pokrył szary kurz. Ich nieregularne, jakby poszarpane upływem czasu zarysy górują nad płaską w tym miejscu powierzchnią pustyni. Bronią się przed wydmami, które wdzierają się do wnętrza. Niektóre budowle są na tyle zachowane, że możemy wejść do środka. Lecz każdy krok, każde dotknięcie powoduje osypanie się kruchych ścian.
Kilka kilometrów dalej rozpoczynamy pieszą wędrówkę po pustyni. Jak okiem sięgnąć tylko piasek, piasek, piasek. Stopniowo przybierający coraz to wyższe formy. Im dalej od punktu wyjścia, tym mniej palm i traw. Poruszamy się po miękkich grzebieniach wydm, zapadając się czasem po kostki. Wybieramy te najwyższe, aby nasycić wzrok widokami. Przed nami lśni na biało Sebkha de Timimoun – bezodpływowa kotlina wysłana solną skorupą. Tu i ówdzie pokrywa ją cienka warstwa wody. Wokół niezmierzone morze jasno bursztynowego piasku, przypominającego w swych formach bumerangi, sierpy, żagle na wietrze, grzbiety dinozaurów :- ))).
Obserwowanie z bliska pojedynczych ziarenek piasku, unoszonych podmuchem ciepłego powietrza przekonuje, że pustynia jak najbardziej żyje : -). Zmienia się
w każdej sekundzie, tyle, że w mikroskopijnej skali.
Przechodzimy przez słone jezioro i kierujemy się do hotelu Gourara. Zbocza miasta, lekko się osypujące, mienią się wszystkimi odcieniami różu, czerwieni, burgundu…Porośnięte palmami. Dopiero, gdy wchodzimy do budynku, czujemy
i widzimy słońce na naszych twarzach. Dopasowaliśmy się do dominującego koloru oazy ; -).
Hotel jest akurat remontowany. Ponieważ chcemy kupić wino- to pierwsza i jedyna okazja w Algierii – trafiamy do gabinetu dyrektora. Przy okazji wymieniamy też pieniądze. Czerwone wino, z kartonu, wypijamy na tarasie hotelu. Nie wszystkim smakowało, mnie tak . Może dlatego, że takie nieosiągalne….;-). Kiedy tak sobie spokojnie odpoczywamy, wypatrując hen, hen przebytej właśnie drogi, w jednej chwili kończy się nasze poczucie wolności. Na taras wbiega przerażony Mohamed, wymachując rękoma, szeleszcząc dżelabą jak nigdy dotąd ;-). „Gdzie byliście tak długo? Szukam was wszędzie! Co za szaleni turyści!”. Nie wiadomo, co by było, gdyby nie Janusz, który sam wrócił na kemping i na szczęście wiedział, że wybieraliśmy się do Gourary. Może szukałaby nas policja…?
Cisza i piękno pustyni wciągnęły nas w swoje przestrzenie tak, że czas i odległość nie zaprzątały naszych myśli. Szliśmy po prostu do celu : -).
Ostatni wieczór w Timimoun to odpoczynek w nastrojowym pomieszczeniu na campingu. Ukołysani wiatrem i rozgrzani słońcem rozkładamy się na wygodnych siedziskach z ozdobnymi narzutami- w etniczne wzory- czarno –czerwono – zielone na białym tle. Pomiędzy nami przechadzają się i łaszą dwa miejscowe ,aksamitne koty. Ich mruczenie działa usypiająco :-).
Post został pochwalony 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|