piotr102
Administrator
Dołączył: 01 Paź 2006
Posty: 915
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Polska-Wrocław
|
Wysłany: Śro 20:24, 11 Lip 2007 Temat postu: Elbrus - zima 2005r. |
|
|
Karna ekspedycja na Elbrus - zima 2005
2-18 styczeń 2005
Uczestnicy:
Piotr Wrocław (szef wyprawy)
Sławek Gdańsk
Adam Opole
Irek Jastrzębie
Wojtek Rakszawa
Elbrus. Przez wielu wspinaczy uważany za najwyższy szczyt Europy, zaliczany do Korony Ziemi.
Niewielu dotychczas Polakom udało się go zdobyć zimą. To było wyzwanie!
Dowiedziawszy się o organizowanym przez Extrek wyjeździe, postanowiłem bez wahania znaleźć się w ekipie na
zimowy Elbrus. Trzech z nas było już na Elbrusie, tyle że latem. Piotr szef Extreka, mając doświadczenia dwóch
zimowych wypraw z zeszłego roku, postanowił, że cała akcja górska będzie trwać do dwóch tygodni. Taki czas
pozwalał na aklimatyzację i zwiększone szanse na okienko pogodowe. Uczestnicy, jak to często bywa na
wyprawach Extreka poznali się dopiero na wyjeździe.
Dojazd w Kaukaz: 2-5 styczeń 2005r
Wyprawa rozpoczęła się wyjazdem naszego busa (Fiat Ducato) z Wrocławia o godz. 16-tej. Po drodze Piotrek
zabierał uczestników, a ja jako ostatni wsiadłem w Łańcucie. Nasz hotel na kółkach był doskonale przystosowany
do wielodniowych podróży (w środku łóżka, kuchnia i piecyk gazowy). Około północy przekroczyliśmy granicę
polsko-ukraińską. Generalnie większość uczestników przespała całą podróż, ponieważ widoki zza okna były stale
jednakowe (z lewej pole, z prawej pole). Jedynym, choć bynajmniej nie oczekiwanym urozmaiceniem były
posterunki milicji drogowej. Będąc zatrzymanym w dobrym tonie jest oprócz paru dolarów dać jeszcze jakiś
podarok (alkohol lub żywność). Z tego wynika, że dokarmianie milicji na wschodzie jest czymś zupełnie
naturalnym.
Wreszcie po trzech dniach w środę wieczorem dotarliśmy pod Elbrus. Pierwszą noc spędziliśmy w niewielkim
hoteliku w Azał na wysokości 2200 m n.p.m.
Dzień piąty 6 styczeń
Tego dnia po opuszczeniu hotelu rejestrujemy się w miejscowości Tyrnauz i kupujemy walutę w Terksoł, aby
około południa ustawić się w dwugodzinnej kolejce do kolejki. Do stacji Mir (3470 m n.p.m.) dojeżdżamy kolejką
tuż przed siedemnastą. Sławek postanowił nie korzystać z kolejki wychodząc do stacji o własnych siłach. W barze
stacji byliśmy godzinę przed zamknięciem (ceny chyba nawet niższe niż w niektórych tatrzańskich schroniskach).
Noc spędziliśmy w korytarzu stacji. Wewnątrz było -12 ?C choć jak się okazało po powrocie termometr oszukiwał
nas o 2 stopnie, zatem rzeczywiście było tam -14 (w dalszej części będę podawał temperaturę poprawioną o te 2
stopnie).
Dzień szósty
Rankiem, nie spodziewając się przyjazdu kolejki o tak wczesnej porze przeżyliśmy w ciasnym korytarzu
prawdziwą inwazję snowbordzistek, które nie wykazały szacunku dla zaspanych jeszcze alpinistów (czy raczej
kaukaźników) z Polski. Zatem po szybkim spakowaniu wyszliśmy do położonego na wysokości 4200 m
schroniska. Nasza noclegownia została niedawno ocieplona, co spowodowało całkiem znośne warunki bytowania.
W pierwszym dniu było wewnątrz -14 stopni, ale z każdym dniem od gotowania i naszego oddychania
temperatura wewnątrz znacząco się podniosła. W czasie pobytu nie spotkaliśmy tam pracowników obsługi, dzięki
czemu pobyt w Prijucie okazał się być bezpłatny. Na parterze była złożona niemal góra śniegu dzięki czemu
gotowanie nie wiązało się z koniecznością wychodzenia na zewnątrz. W dniu kiedy tam przybyliśmy, nocowało w
schronisku trzech Rosjan. Jednak w następnych dniach byliśmy tam najczęściej sami. W schronisku, jak się później
okazało był spory zapas przeterminowanych zup, konserw i suchego, zmarzniętego chleba. W ostatnich dniach
pobytu zaczęliśmy wykorzystywać te znalezione zapasy na szczęście bez skutków ubocznych! W ostateczności
mogliśmy sobie pozwolić na coś świeżego, ponieważ w schronisku nie wiadomo skąd, przebywały myszy.
Pierwszy nocleg był związany z bólem głowy u części uczestników. W moim przypadku większość nocy
wyglądała podobnie: trzy godziny snu, a reszta to przewracanie się z boku na bok.
Dzień siódmy
Tego dnia (sobota) wyszliśmy do Skał Pastuchowi (4750 m) w celach aklimatyzacyjnych oraz zostawić dwa
namioty pod przyszły biwak
Dzień ósmy
Tego dnia tylko ja i Sławek wyruszyliśmy do góry celem polepszenia swojej aklimatyzacji. Wyszliśmy dość
późno, już po siódmej. Do Skał Pastuchowa dotarliśmy już po dwóch godzinach. Po krótkim odpoczynku
poszliśmy dalej, mając cichą nadzieję że uda się wejść tego dnia na szczyt. Niestety dość szybko odczułem braki
aklimatyzacji i na wysokości 5100 m postanowiłem zawrócić, korzystając z towarzystwa dwóch Rosjan. Dwójka
ta schodziła korzystając z asekuracji linowej. Podłączyłem się do nich ponieważ czekan mój znajdował się w
plecaku Sławka, który twardo napierał do góry, a upadek bez wykorzystania dziabki oznaczał kilkusetmetrową
podróż do najbliższych skał w przyspieszonym tempie. Mimo poczucia bezpieczeństwa, korzystanie z liny na
stokach lodowych miało więcej wad niż zalet i znacznie zmniejszało szansę wyjścia na szczyt. Po powrocie do
schroniska cała nasza czwórka oczekiwała na Sławka. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy czy wszedł na sam szczyt.
Ostatecznie Sławek dotarł do schroniska po siódmej wieczorem już w całkowitych ciemnościach. Jak się okazało
wszedł na szczyt mimo iż wtedy próbowało tego dokonać ok. 12 osób i tylko jemu ta sztuka się udała. Należy
jeszcze wspomnieć że tego dnia pogoda była wyjątkowo korzystna: słaby wiatr i temperatura na szczycie ok. -27
stopni. Owego dnia to Sławek był naszym bohaterem.
Dzień dziewiąty
W poniedziałek z silnym postanowieniem wejścia na szczyt wyruszyła dwójka: Irek z Adamem. Mimo lekko
niepokojącej prognozy pogody jaką otrzymaliśmy przez telefon komórkowy rano nic jeszcze nie zapowiadało tego
co miało przyjść kilka godzin później. Około 9-tej rozpętało się prawdziwe zimowe piekło. My siedząc w
schronisku nie mogliśmy nawet niewielkich drzwi uchylić, a nasza dwójka zmuszona była zmagać się z żywiołem.
Na szczęście ok. 12-tej wrócili z powrotem. W trakcie powrotu silny wiatr wywracał ich kilkukrotnie.
Dzień dziesiąty, Dzień jedenasty
Dwa następne dni (wtorek i środa) to całkowite załamanie pogodowe. Czas ten wypełniało mam spanie,
gotowanie, smażenie i jedzenie. Wzięty chleb, kiełbasa, boczek i szynka to rzeczy, które wydawały się wielu z nas
mało przydatne jako posiłek na dużych wysokościach teraz były największym przysmakiem, szczególnie po ich
wysmażeniu. Przez te dwa dni korzystanie z ubikacji było mocno problematyczne. Jednak i z tym problemem
poradziliśmy w sobie tylko znany sposób. W środę z niecierpliwością wyczekiwaliśmy poprawy pogody, która
miała nadejść w czwartek i piątek. Zastanawialiśmy się nad taktyką wejścia na szczyt. Irek z Adamem optowali za
wejściem ze schroniska, zaś ja i Piotrek chcieliśmy rozbić obóz pośredni na Pastuchowie, aby w dniu ataku
szczytowego mieć tylko 900 m przewyższenia. Ostatecznie Irek z Adamem których przyjaźń umocniła się trzy
dni wcześniej, gdy przyszło im wspólnie zmagać się przez kilka godzin z zimowym piekłem elbruskiej zamieci
zdecydowali się pójść razem na szczyt wprost ze schroniska.
Dzień dwunasty
Tego dnia ok. 5-tej rano wyszli ze schroniska, Adam z Irkiem. Sprzyjała im słoneczna i bezwietrzna pogoda. W
konsekwencji zdobyli swój szczyt i tego samego dnia powrócili do Prijuta. Tymczasem pozostała trójka wyszła ok.
południa, aby na Pastuchowie rozbić namioty zostawione tam kilka dni wcześniej. Decydując się na rozbicie
namiotu na samej górze Pastuchowa, narażaliśmy się na nocne wiatry zboczowe wiejące w dół stoku. Jednak
wykopane obniżenie i solidne zamocowanie namiotu przy pomocy śrub lodowych pozwoliło mu przetrwać tę
próbę bez większego uszczerbku. Jednak potężny hałas wywołany wiejącym w namiot wiatrem bardzo utrudnił
nam zaśnięcie.
Dzień trzynasty
Po dwóch godzinach gotowania wody, wypiciu herbaty i zażyciu niezbędnych lekarstw wyruszyliśmy po
siódmej w kierunku szczytu. Jednak bardzo szybko dopadł mnie kryzys, mimo że aklimatyzację mieliśmy bardzo
dobrą. Ostatecznie w bardzo wolnym tempie (2-3 oddechy na 1 krok) doszedłem do przełęczy gdzie czekał już
dłuższą chwilę Piotrek. Tymczasem Sławek, który zdobył główny wierzchołek kilka dni wcześniej poszedł na
drugi Elbrus Wschodni. Tym samym został prawdopodobnie pierwszym Polakiem, który zdobył zimą oba
wierzchołki. Około dwunastej po krótkim odpoczynku wyruszyłem z Piotrem na główny szczyt. Na wierzchołku
stanęliśmy przed czternastą. Bezchmurne niebo i doskonała przejrzystość powietrza pozwalała na obserwację i
fotografowanie wspaniałej panoramy Kaukazu oraz z oddali Morza Czarnego. Powrót z wierzchołka odbył się już
w iście ekspresowym tempie (po drodze jeszcze zabraliśmy namiot).
Dzień czternasty
Tego dnia zeszliśmy ze schroniska w dół opuszczając naszą górę, która w swej łaskawości pozwoliła wszystkim
cieszyć się z osiągniętego szczytu, a radość Sławka z oczywistych względów powinna być podwójna. Po noclegu
w hotelu (wreszcie można było się umyć), w niedzielę rozpoczęliśmy podróż powrotną. Zanim opuściliśmy
Kaukaz napełniliśmy jeszcze butelki słynną wodą żelazistą zwaną Narzanem i w poczuciu dobrze spełnionego
obowiązku mogliśmy wracać do kraju.
Do chciwych milicjantów byliśmy już przyzwyczajeni, doszła jeszcze wymiana koła w środku nocy.
Ostatecznie dotarliśmy do Polski we wtorek 18-tego stycznia.
(ze swojego punktu widzenia) - relację napisał: Wojtek F.
Post został pochwalony 0 razy
|
|