|
NASZE WYPRAWY www.extrek.pl
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kasia19
Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Wto 20:36, 31 Sie 2010 Temat postu: Korsyka 2008 |
|
|
15-08-2008 Dzień pierwszy Wrocław-autostrada Włochy
--------------------------------------------------------------------------------
Krótko po godzinie 6.00 jestem już w pociągu z Gdańska do Poznania.Moje miasto żegna mnie rześką,ale słoneczną pogodą.Próbuję trochę pospać,ale jadące ze mną panie zainteresowały się moim sporym bagażem i lekturą przewodnika o Korsyce.Jedna z nich podróżowała po tej wyspie,wywiązuje się więc ciekawa rozmowa aż do samego Poznania.Tu mam dwie godziny przerwy.W oczekiwaniu na Gosię i Anię z Warszawy siedzę sobie w kawiarence podczas gdy za oknami już pada deszcz.Pierwsza pojawia się Gosia-rozpoznaję ją z daleka po statywie do aparatu fotograficznego i już się cieszę na profesjonalne sesje! Wkrótce dołącza do nas Ania i zostajemy dosłownie wepchnięte do pociągu relacji Poznań
-Wrocław.Gosia przeciska się gdzieś w głąb,a my z Anią tkwimy na korytarzu,powtarzając francuski.Podróż w tłoku nie psuje nam jednak humorów,a przeciwnie dodaje tylko smaczku tej całej eskapadzie.Po czasie gęstość zaludnienia w wagonie zmniejsza się na tyle,że docieramy do Gosi.
Ok. 17.00 wysiadamy we Wrocławiu.Na dworcu spotykamy uśmiechniętych tych,których drogi przywiodły tu z Krakowa,Mikołowa i Opola-czyli Anię,Tomka i Wojtka.Czekamy na naszego extreka głównego.Spóźnia się trochę.A kiedy już dojeżdża po nas na miejsce,leje tak,że przemykamy do czerwonego busa parami,pod jednym parasolem.
Wyruszamy z Wrocławia ok.17.30.
Opuszczamy Polskę w ogromnej ulewie,zostawiając za sobą nawałnicę.Udajemy się autostradą na południe Niemiec-mijając Norymbergę,Monachium,potem Austria.Piotr prowadzi samochód na zmianę z Wojtkiem.Ci z nas,którzy mogą,zapadają w sen bądź półsen-jak to w aucie.Od Austrii dołączam do Ani śpiącej już na tyłach samochodu i nam obu ta noc minie chyba najbardziej komfortowo.Budzi mnie zatrzymanie samochodu na parkingu-przerwa na sen również dla Piotra.Wczesny ranek we włoskich Dolomitach.Nie pada!
16-08-2008 dzień drugi: autostrada Włochy-Piza-Livorno
--------------------------------------------------------------------------------
Dłuższy postój we Włoszech robimy na parkingu w okolicach Bolzano.Pierwsze wspólne śniadanko!I pierwszy ważny wybór- własnego kubka na najbliższe prawie dwa tygodnie.A kubki nie tylko różniły się kolorem ale i pojemnością.A pojemność, jak wiadomo,to ważny parametr.Z tego powodu niektórzy potem żałowali swej pochopnej decyzji...I tak - do Ani z W-wy należał żółty,do Gosi fioletowy,Ania z Krakowa skusiła się na ciepły pomarańcz,Wojtek nie rozstawał się z ciemno niebieskim,ja z jasno niebieskim.A Tomek swój przydziałowy kubek szybko stracił,ale przezorny zaopatrzony był w metaliczny i to dość spory!
Po śniadaniu ruszamy w kierunku docelowego portu Livorno.Postanawiamy,że część drogi pokonamy nie autostradą a zwykłą drogą,aby było ciekawiej.Przemierzamy więc górzyste obszary Toskanii serpentynami.Na tyle krętymi,że po raz pierwszy w życiu zdarza mi się odczuć przykre skutki posiadania błędnika.Szybki wyskok z samochodu i po wszystkim,przesiadam się do przodu i wracam do normy.
Późnym popołudniem dojeżdżamy do Pizy,pełnej turystów.Zwiedzamy katedrę,fotografujemy się oczywiście tłumnie z wieżą,krótki spacer przez miasto i ruszamy dalej.Do Livorno dojeżdżamy jeszcze przed zmrokiem.Zatrzymujemy się na dzikim parkingu,gdzie stoją kampery.Tam spotykamy Polaka mieszkającego w Austrii,który już po raz dziesiąty wybiera się na Korsykę!Schodzimy do morza na kamienistą plażę.Postanawiamy poszukać campingu i oddalamy się o jakieś kilkanaście kilometrów od portu.Robi się coraz ciemniej.W końcu jakąś leśną drogą udajemy się do ewentualnego miejsca noclegu,ale camping okazuje się stanowczo za drogi.Wracamy więc do pierwszego miejsca postoju w Livorno.Ta przejażdżka tam i z powrotem wywołuje wśród nas wesołość niekontrolowaną. Śpimy na dziko.Piotr i Wojtek w namiocie.Pozostali w samochodzie-Gosia i ja na materacu,a Anie i Tomek na siedzeniach.Przed snem szybkie mycie w kubku wody.Tylko Tomek udaje się nad morze,dość długo nie wraca.Kiedy zaczynamy się już o niego martwić ,z daleka pojawia się blask czołówki,która z dnia na dzień,a właściwie z nocy na noc,będzie stawać się dla nas jakże ważnym symbolem tej wyprawy
17.08.08 Dzień trzeci Livorno - Bastia - St-Florent
--------------------------------------------------------------------------------
Niedzielny ranek w Livorno.Zbieramy się szybko z miejsca noclegu i jedziemy do portu.Tam w oczekiwaniu na wypłynięcie pijemy kawę i przekąszamy co nieco.Po perypetiach związanych z wysokością samochodu Piotra i za dopłatą wpuszczają nas w końcu na prom.Niebo nad morzem trochę groźnie wygląda i kiedy po pół godzinie zawracamy do Livorno,jesteśmy przekonani,że to z powodu warunków pogodowych.Ale okazuje się,że to ktoś zasłabł.I po niedługim czasie wypływamy ponownie i tym razem na dobre. Zjawiska atmosferyczne towarzyszące nam w tej podróży zostały utrwalone na zdjęciach.Na szczęście trąby powietrzne-czy raczej trąby wodne-mieliśmy okazję tylko podziwiać.Ponad 4 godziny podróży do Bastii upływa nam na słodkim leniuchowaniu na pokładzie.Ania z Krakowa,Wojtek i ja znaleźliśmy sobie miłe lokum na samym przedzie promu.Dołącza do nas Tomek.Mijamy Elbę i inne wysepki,trochę śpimy,wygrzewając się w słońcu.Co jakiś czas ktoś się podnosi zerkając na wyłaniającą się przed nami Korsykę.Najpierw ujawnia nam swoją północną stronę- Cap Corse.
Idziemy z Tomkiem na drugą stronę promu,aby obejrzeć przylądek. Od pólnocy wieje tak bardzo,że na głowie mam już nie tylko misz-masz,ale i dredy.Z przyjemnością wracamy do nasłonecznionego legowiska.I kiedy tak sobie leżę kołysana falami z plecakiem służącym za poduszkę, docierają do mnie jakieś miłe polskie brzmienia:"...wybuduję most....".Kto to śpiewa?-myślę-ładne.Puścili na promie polską piosenkę,no niesamowite!Odwracam się to na Anię,to na Wojtka- a oni nic.Im bardziej się wsłuchuję ,żeby skojarzyć głos ,jakoś tak dźwięki wydają mi się coraz bliższe....coraz bliższe....bo z mp3 Wojtka
Do Bastii dopływamy w godzinach sjesty-o zgrozo!Głodni jak wilki!Tułamy się od knajpki do knajpki,menu znikają nam sprzed nosa. Wreszcie dopadamy do jakiegoś stolika,gdzie nas chcą mimo sjesty obsłużyć.Kelner z uśmiechem upewnia się czy przypadkiem nie śpieszymy się na prom.Kiedy dowiaduje się,że dopiero co przyjechaliśmy,następuje długie oczekiwanie na....nic specjalnego.Ale jesteśmy zadowoleni,tak czy siak posileni i ustalamy naszą skalę oceny miejscowych posiłków.Dyskusja nad walorami-artystycznymi,smakowymi-znacznie poprawia nasz stan nasycenia.Idziemy też na pierwsze na wyspie lody.Jedzenie w Bastii ,w porze niskiej dostępności do knajp ,wypada w naszej ocenie nisko.
Z Bastii udajemy się na zachód drogą D-81 (kier.St-Florent).Zaraz za miastem rozciągają się przepiękne widoki,droga zaczyna się wić i wspinać,to znów opadać.To region Patrimonio.Słynący z najlepszych winnic na Korsyce.Przekonujemy się o tym zatrzymując się przy małej,ale bardzo aromatycznej winiarni.Z Anią Z. i Wojtkiem degustujemy wino Patrimonio-czerwone i białe.Tomek degustuje miód.Skala naszych doznań smakowych sięga maksimum.Bez zbędnych dyskusji i konsultacji zakupujemy trzy butelki "vin rouge" na dzisiejszy wieczór.
18.08.08 Dzień czwarty: St-Florent - okolice L'lle Rousse
--------------------------------------------------------------------------------
Poniedziałek.Budzimy się w promieniach korsykańskiego słońca.Niebo bez chmur.Jemy śniadanie,planując dzień.Wyruszamy drogą D-81 w kierunku zachodnim,przejeżdżamy przez miasteczko St-Florent .Kilka kilometrów za nim w miejscowości Casta znajduje się początek trasy prowadzącej przez pustynię Les Agriates do plaży Saleccia.Z asfaltowej D-81 wjeżdżamy na piaszczysto-wyboistą drogę,którą pokonamy prawie w całości (12 km) pieszo.Piotr zostaje przy samochodzie,a my wędrujemy i wędrujemy przez kamienistą,porośniętą makią pustynię.W oddali widać morze.Od czasu do czasu udaje nam się znaleźć trochę cienia.W plecakach lżej,woda ubywa szybko.Mijają nas samochody terenowe,osobowe,motory,rowery.Pojawia się nawet propozycja podwiezienia -z klasą odrzucona przez Tomka No ,bo jak komuś można próbować odebrać tę przyjemność marszu w pyle i kurzu,w samo południe?Wreszcie docieramy do celu.Przed plażą mieści się kamping.Przezornie zapytujemy czy znajdzie się miejsce na nocleg-czyżbyśmy zwątpili w swe siły na powrót...?Gość w recepcji nie może się nadziwić,że jest nas siedmioro."Naprawdę?Siedem osób?Jeden,dwa,trzy,cztery,pięć,sześć,siedem?-liczy na palcach-i jeden samochód?"Dziwoląg,czemu nie zapytał jaki samochód.W tym momencie zauważamy naszego czerwonego vana,Piotr jednak zdecydował się jechać za nami.Kierował się pewnie śladami naszych stóp Propozycja nocowania przy Salecci zatem odpada,mamy środek lokomocji na powrót.Po kąpieli w morzu-tym razem aksamitny piaseczek i cała paleta odcieni turkusu-udajemy się trochę w głąb pustyni i jemy obiad pod drzewami,atakowani przez tabuny os.
Jeszcze pozostaje powrót po piaskach do głównej drogi i zjeżdżamy do kampingu w pobliżu L'Ile Rousse.W porównaniu z wczorajszym jest kilka razy większy i głośniejszy.Biwakujemy na miejscu pozbawionym cienia w pobliżu torów kolejowych i boiska,na którym trwa mecz piłki nożnej.Ale jest też blisko plaża.Miła wieczorna kąpiel w morzu,potem kolejne zmywanie kurzu pustynnego pod prysznicem.A po kolacji wieczór przy winie-oj działo się...!Budzi się w nas duch ekipy filmowej,Piotr utrwala kamerą pewne fakty,które ocenzurowaliśmy doszczętnie.Ale to nie koniec kinowego wieczoru.Ponieważ noc jest bardzo,bardzo ciepła postanawiamy z Wojtkiem spać w śpiworach pod chmurką.Jakoś tak się złożyło,że ulokowaliśmy się vis a vis namiotu Gosi i Tomka,w którym trwały przygotowania do snu.A ich namiot był pięknie oświetlony czołówką Tomka.Widzimy więc jak sobie wiją gniazdka,wygładzają karimaty,rozwijają śpiwory,coś tam szeptem omawiają.Na kampingu zwanym patelnią zapada powoli cisza,chcąc nie chcąc słyszymy ich głosy,widzimy ich teatr cieni (dzięki czołówce ,a jakże!).Jeszcze wciąż się przemieszczają z lewa na prawo...aż tu nagle pada głośne:"Ale ty to tak chyba nie będziesz całą noc świecił tą czołówką po oczach?"-a z jaką intonacją Gosiu to było powiedziane i z jakim wyrzutem My czyli widzowie wpadamy w atak śmiechu nie do opanowania.Po czym światło czołówki gaśnie.Kolejna noc na Korsyce.O świcie czuję trochę chłodu,ale chowam się szczelnie w śpiworze i budzi mnie dopiero wschód słońca.
19.08.08 Dzień piąty L'lle Rousse - Galeria
--------------------------------------------------------------------------------
Poranna rosa na śpiworze błyskawicznie wysycha na słońcu.Po śniadaniu ruszamy w region Balagne.Trasa wiedzie krętymi drogami na wzgórzach.Od głównej drogi N-197 zjeżdżamy na D-151,która prowadzi przez urocze,małe miejscowości-Corbara,Aregno,St'Antonino (tu dłuższy postój i spacer ),Cateri.Montegrosso,Zilia,Calenzana.W Calenzanie również zatrzymujemy się na dłużej.To właśnie w tej miejscowości ma swój początek(albo koniec) słynna górska trasa GR-20 .Przejazd przez Balagne dostarcza wielu niezapomnianych dla oka wrażeń.Z każdego wzgórza roztacza się przepiękny widok na zatokę Golfe de Calvi.
Dużo emocji wzbudza też sama jazda krętymi,wąskimi drogami nad przepaściami,od których czasem oddzielają niskie murki,czasem pojedyncze kamienie,ale najczęściej nie ma po prostu nic.
Od Calenzany kierujemy się na portowe miasto Calvi.Przed samym wjazdem zatrzymujemy się na obiad.Popołudnie upływa na zwiedzaniu Calvi.Cytadela i spacer wokół niej,zejście stromą jak najbardziej dziką drogą do skalistej plaży nad zatoką.Tutaj jako asekuracja przed ześlizgnięciem służą mi agawy.Marina w Calvi rozbielona mnóstwem jachtów i żagli.Udajemy się na spacer uliczkami miasta,zaglądając do sklepików z miejscowymi specjałami,rozglądając się za winem na dzisiejszy wieczór.Ceny niektórych siegają 139 euro za butelkę...
Z Calvi wyjeżdżamy drogą wzdłuż wybrzeża(D-81).Zaraz za miastem zatrzymujemy się na punkcie widokowym i fotografujemy błękitną zatokę Golfe de Revellata.Takich miejsc będzie na tej trasie wiele.Pod wieczór docieramy do Galerii gdzie nocujemy na campingu.Przed Galerią robimy małe zakupy i tu niespodzianka.Okazuje się,że właścicielka sklepiku jest Polką.Dostajemy od niej w prezencie pyszne ciasteczka jako dodatek do zakupionych win.
Na campingu dość ciasno,ale to nie przeszkadza aby nasz wieczór upłynął miło,jak zwykle.
A smakowym wspomnieniem tego dnia są dla mnie figi jedzone prosto z drzewa w Calvi.
20.08.08 Dzień szósty Galeria - Evisa
--------------------------------------------------------------------------------
Z Galerii udajemy się na południe (droga D-351,D-81) w kierunku Porto.Kolejny dzień podziwiania rozległych widoków na zatoki wcinające się w strome skały.W Porto zjeżdżamy na plażę,kąpiemy się w morzu,wylegujemy w słońcu.Po plażowaniu przygotowujemy obiad.Na deser otrzymujemy obrane opuncje od Włochów,którzy parkują obok naszego renault. Po obiedzie ruszamy parę kilometrów od Porto w kierunku Piany.Zatrzymujemy się na parkingu,od którego wiedzie trasa do Les Calanche-skał ciekawych w kształtach i barwie.Najbliżej samochodu znajduje się "Głowa Psa".A do tego co najpiękniejsze trzeba pokonać ok.półgodzinną, kamienisto-piaszczystą ścieżkę.Pokonuję ją razem z Tomkiem i Wojtkiem.Jesteśmy zachwyceni krajobrazem!Z wysokich skał o łososiowo-pomarańczowo-różowych kolorach oglądamy wszystkie kolory wody morskiej.Tu powstają najbardziej odlotowe zdjęcia nad przepaściami.Pogoda trochę się zmienia , między morzem a górami unosi się subtelny woal mgły.Wszystko to sprawia,że nie chce się stamtąd odejść.Ale cóż inne wyzwania czekają!Ok.godz.18.00 jesteśmy już u wrót wąwozu Spelunca.W ciągu 2 godzin pokonujemy ścieżkę od miejscowości Ota do Evisy.Trasa nie jest trudna,ale ponieważ pnie się cały czas praktycznie w górę ,odczuwam to przede wszystkim w mięśniach ud.Kręta droga prowadzi nas m.in.przez most genueński w Zaglia.Jest to tzw.ścieżka dla mułów,która kończy się przy cmentarzu w Evisie.Można powiedzieć,że czuję się jak profesjonalna mulica-pot ze mnie spływa strugami.W Evisie czeka na nas Piotr z samochodem.Szybko znajdujemy camping-w uroczym miejscu.Duże pole na wzgórzach z widokiem na góry i przełęcz.Po kolacji tradycyjnie wieczór przy winie.Z tego wieczoru przypomina mi się kawał o pandzie,który Ania(W-wa) opowiada po angielsku.A drugi punkt wieczoru to analiza utworów z mp3 Wojtka."Bądź jak kamień stój,wytrzymaj....."-do dziś zapisane w mojej głowie Noc jest ciepła.Śpię z Gosią i Anią w samochodzie,Ania (K-ków) i Wojtek pod niebem pełnym gwiazd,a Tomek z Piotrem w namiocie żółtym.Pełna sielanka.
21.08.08 Dzień siódmy Evisa - Lozzi
--------------------------------------------------------------------------------
Piękny poranek w Evisie zdaje się nie zapowiadać lekkich emocji,które przeżyjemy tego dnia(przynajmniej część z nas).Po śniadaniu drogą D-84 pokonujemy dolinę Aitone i dojeżdżamy do przełęczy Vergio.Zatrzymujemy się na wysokości 1477 m n.p.m.Stamtąd udajemy się jeszcze parę kilometrów na wschód na parking przy leśniczówce de Popaghja.Zamierzamy dotrzeć stąd wyznaczonym szlakiem do jeziora Nino.Jezioro to położone jest na wysokości 1743m n.p.m.Na parkingu spotykamy kilka sympatycznych dzikich świń,wyraźnie zaprzyjaźnionych z turystami.Od leśniczówki wyruszamy wszyscy razem.Początkowo łagodny szlak prowadzący przez las Valdu-Niellu zaczyna się piąć.Jest gorąco,odczuwam coraz bardziej ostrość podejścia i coraz częściej robię przerwę.Ania z Krakowa decyduje się zawrócić w stronę auta.A my już nieco rozproszeni wędrujemy dalej,mijajac potok Colga.Dotąd towarzyszyły nam oznakowania szlaku.W pewnym momencie Piotr wyrywa się na przód grupy i prowadzi nas na strome rumowisko kamienisto-skalne.Jakoś podejrzanie to wygląda....Ale wspinamy się za nim.Kamienie osuwają się pod stopami,jest bardzo gorąco i coraz bardziej pionowo.Piotr,Ania z W-wy i Wojtek znikają nam z zasięgu wzroku.Wchodzę z Gosią,która na dodatek dzielnie dźwiga swoją torbę ze sprzętem fotograficznym.Towarzyszy nam Tomek i całe szczęście,że zwolnił dla nas tempo-jego podtrzymywanie- nie tylko na duchu -staje się miejscami niezbędne.W końcu odnajdujemy trójkę przodowników.Już wiemy,że zgubiliśmy szlak w sposób beznadziejnie głupi.Podobnie jak paru innych błędnych wspinaczy...m.in.rodzina z trójką dzieci-jedno w nosidełku na plecach ojca,drugie uczepione jego ręki i jedno z mamą.Podczas chwili odpoczynku zastanawiamy się dokąd pójść dalej.Z odległej wysokości widzimy zagrody pasterskie Bergeries de Colga,które miały być kolejnym punktem na szlaku,na właściwym szlaku... O których tyle mówiła Ania(K-ow)!A teraz patrzymy na nie z poziomu naszego ekstermalnego siedziska z zupełnie przeciwnej strony....Piotr mknie dalej w górę,postanawia dojść do jeziora inaczej niż szlakiem.Za nim rusza Ania i Tomek.Gosia,Wojtek i ja schodzimy do zagród.Schodzenie nie jest łatwe,ślizgamy się i atakuje nas niskopienna, kolczasta roślinność.Straciliśmy na tym wejściu i zejściu sporo czasu,sił i wody.Z nieba leje się żar.Siadamy przy zagrodach,chwila namysłu.Na trzy osoby mamy trzy ostanie łyki wody.Gosia decyduje się pozostać na tej wysokości-1411 m n.p.m.A my z Wojtkiem przystępujemy do podejścia,nie wiedząc jeszcze dokładnie ile nam to zajmie czasu i czy na górze jest woda....?Po drodze pytamy schodzących-okazuje się,że przed nami blisko godzina wspinaczki.Informujemy o tym Gosię,która decyduje się powrócić do samochodu.Na szlaku nie ma żadnych niebezpieczeństw,ale ścieżka po skałach na przełęcz Stazzona wymaga niezłej zaprawy fizycznej.Moje mięśnie nóg odmawiają posłuszeństwa,a pewne problemy z oddechem wyraźnie wskazują na to,że jestem znad morza Ale nie poddaję się!Wreszcie zbliżamy się do upragnionej wysokości 1762 m n.p.m. i tu spotykamy schodzących Anię,Tomka i Piotra.Oddają nam resztkę swojej wody-zbyt wiele to tego nie ma,ale zawsze starczy na chwilę.Z Col de Stazzona rozciąga się ładny widok na położone na dnie niecki jezioro Nino.Początkowo nie chcemy już do niego schodzić,ale jednak pasące się tam koniki zwabiają nas-a my ich.Liczą pewnie na jakieś smaczne kąski.A my nie mamy przecież nic ,nawet dla siebie.Mimo to obdarowują nas powłóczystymi spojrzeniami,a my odwdzięczamy się głaskaniem.Po tych chwilach czułości pora wracać.Zaraz na początku zejścia nabieramy sobie po litrze wody ze źródełka i to ledwie wystarcza do końca szlaku.Schodzenie też trwa,łatwo się "rozjechać".Bez żenady posługuję się wszystkimi kończynami.Na zejściu spotykamy znowu rodzinkę z trójką dzieci.Te prowadzone za rękę a raczej zjeżdżające już płaczą...Łatwiejsza droga zaczyna się za zagrodami,ale w tym momencie czuję dziwną słabość-chyba z głodu.Co jakiś czas zamykam na prostej oczy,a po chwili upewniam się czy Wojtek wciąż wyznacza mi szlak-czyli czy widzę przed sobą żółtą koszulkę i czerwone spodenki Szlaki korsykańskie są oznakowane głównie za pomocą kamiennych kopczyków.Pojawiają się one gęsto,rzadziej widzi się oznakowania kolorowe.Może dlatego ta wpadka na początku?
W końcu docieramy do parkingu,gdzie Ania (K-ów) przejmuje nas pod swoje skrzydła -karmi i poi do syta.Siły mi wracają!Ania opowiada o dzikich świniach,które zastała śpiące pod naszym samochodem.Wywołało to zbiegowisko turystów.Świnki zostały utrwalone przez Anię na fotce.
Następnie wyruszamy w kierunku Lozzi.Tam zostaniemy na noc.Po drodze zakupy w Calacuccia.Camping w Lozzi położony jest tuż przy trasie wychodzącej na Monte Cinto.Pan w recepcji chętnie objaśnia nam szczegóły trasy ze szkicem włącznie.Piotr zarządza pobudkę o 4.oo rano dla tych,którzy chcą iść.Mimo,że od początku planowałam wejść na ten najwyższy szczyt Korsyki,po dzisiejszych wyczynach nie czuję się na siłach,aby jutro się wspinać.I choć jest mi bardzo żal to jednak okaże się że podjęłam słuszną decyzję.A może jeszcze kiedyś tam wrócę....? Zasypiamy.Dla Ani (W-wa),Tomka,Wojtka i Piotra ta noc będzie najkrótszą na Korsyce.O świcie muszą wyruszyć.
22.08.08 Dzień ósmy Lozzi
--------------------------------------------------------------------------------
Przez sen słyszę jak wstają Ania,Piotr,Tomek i Wojtek oraz druga Ania(z Krakowa),która odprawia ekipę wspinających się na Monte Cinto.Przygotowuje im kawę,herbatę i zaopatruje w jedzenie na długą i trudną wędrówkę.
Na campingu w Lozzi zostaję dziś właśnie z Anią i Gosią.W oczekiwaniu na powrót zdobywców relaksujemy się w słońcu,w cieniu,czytamy,robimy pranie,porządki.Ania zapoznaje się szczegółowo z zawartością pojemników z jedzeniem,które przygotował dla nas na wyjazd Piotr.Dokonuje segregacji,odkrywa produkty przeterminowane,ale ocenia stan zapasów na niezły i ma już wizję kombinacji kulinarnych.Po tych generalnych porządkach Ani-wiadomo kobieca ręka-Piotr nie będzie mógł później odnaleźć się w tej poukładanej rzeczywistości bagażnika.
Razem z Gosią robimy sobie spacer po świeże pieczywo do najbliższej piekarni(Calacuccia) czyli jakieś 5km w dół.Na zakupie chleba jednak się nie kończy-dogadzamy sobie.Miejscowe wypieki są pyszne!Zwłaszcza te z serkim brocciu.Pogoda jest piękna,niebo bez chmur.Ale powrót 5km ostro w górę....pieszo?Hmmmm......może nie.Postanawiamy jechać autostopem.Zatrzymujemy pierwszy napotkany samochód i sympatyczna pani dowozi nas pod sam camping.Po drodze wskazuje nam masywy górskie,za którymi znajduje się Monte Cinto.
Wczesnym popołudniem Wojtek przysyła do Ani smsa,że szczęśliwi są na
szczycie.Prosi ,żebyśmy kupiły chleb,bo nie wiadomo jak długo potrwa zejście. Od godziny 16.00 zaczynamy rozglądać się za naszymi wspinaczami. Namioty znajdują się przy samej drodze zejścia z Monte Cinto,możemy więc obserwować wszystkich(nielicznych) powracających z gór.Niemal na każdy głos zrywamy się z miejsc.Aż w końcu pojawiają się.Pierwszy Piotr,potem Ania,która ze zmęczenia nie reaguje w pierwszym momencie na nasze owacje.Jako trzeci dociera Wojtek.Brakuje tylko Tomka.Dowiadujemy się,że idzie trochę wolniejszym tempem niż reszta.Po czasie witamy również i jego.Wsłuchujemy się w opowieści o przebiegu szlaku na Monte Cinto.Pokonanie trudnej,nieubezpieczonej trasy,na dodatek w pełnym słońcu to wyczyn!Obok nas na campingu byli Polacy,którzy również próbowali wejść na te upragnione 2707m npm.Ale nie dali rady,zawrócili przy pierwszych,napotkanych trudnościach.
Tego wieczoru nie wyjeżdżamy z Lozzi.Całą noc -choć jest ciepło-wieje silny wiatr,szarpie namiotem.Na campingu trwa jakaś francuska balanga i głośne śpiewy.Ale niektórzy śpią głębokim snem zdobywców.
23.08.08 Dzień dziewiąty Lozzi - okolice Ajaccio
--------------------------------------------------------------------------------
Przed nami dziś najdłuższy z dotychczasowych etapów podróży na wyspie.Do Ajaccio mamy jakieś 100km.Z Lozzi jedziemy drogą D-84 do Corte-miejscowości,która uznawana jest za geograficzny środek Korsyki(w przybliżeniu).Kręta trasa prowadzi nas przez rozległy kanion Scala di Santa Regina.Z jednej strony mamy ściany skalne z drugiej przepiękny widok na wąwóz rzeki Golo.Zatrzymujemy się w najciekawszym miejscu ,aby zrobić kilka zdjęć.Granitowa szarość skał z nielicznymi kępkami ciemnozielonej roślinności,ciekawie ukształtowana to kolejna odsłona korsykańskiego krajobrazu.
Do Corte dojeżdżamy w godzinach południowych.Byłą stolicę państwa korsykańskiego zwiedzamy przechadzając się uroczymi,wąskimi uliczkami.Cytadela,fotki na tle "orlego gniazda" i oczywiście wizyta w "boulangerie - patisserie".Obok typowych dla wyspy wypieków nie da się przejść obojętnie.W końcu zmysłom smaku też się coś należy poza boczkiem.A generalnie wszystkie zmysły na Korsyce pracują na wysokich obrotach.
Z Corte jedziemy(D-623) do następnego wąwozu- Gorges de Restonica.Bez wątpienia to najbardziej ekstremalna trasa jaką pokonaliśmy.15 km jazdy na krawędzi i to dosłownie.Poprzednie nasze kobiece popiskiwania w samochodzie to nic w porównaniu z tym co działo się w Restonice.Byliśmy jednym z nielicznych większych aut,a i mniejsze miały problemy.Przy wymijaniu,na zakrętach. W pewnym momencie Gosia wołała do Piotra,który wycofywał-aby przepuścić pojazdy z naprzeciwka-że już nie ma gdzie cofać.....a on mimo to cofał.Bylibyśmy chyba o włos zawieszeni nad przepaścią.Piotr jednak to ma grację!
Na ostatnim parkingu w wąwozie zostawiamy samochód i dalej ruszamy pieszo.Dochodzimy do szlaków prowadzących do jezior Lac de Mello (1711m n.p.m.) i Lac de Capitello(1930 m n.p.m.).W sandałkach raczej nie do pokonania.To jest drugie miejsce(po Monte Cinto) ,do którego chciałabym powrócić.Spędzamy jeszcze trochę czasu nad krystalicznie czystym potokiem Restonica.Otaczają nas masywy dwutysięczników,m.in.drugiego co do wysokości na wyspie Monte Rotondo(2622m n.p.m.).
Jeszcze tylko emocje w powrotnej drodze z wąwozu do N-193,która prowadzi nas nad morze do Ajaccio.Po drodze krótka wędrówka do wodospadu Le Voile de la Mariee.Skromnie się sączy,bo susza.W ciągu całego pobytu na wyspie nie zaznaliśmy kropli deszczu.Na parkingu przy kaskadzie chwila przerwy na kawę.
Wieczorem jesteśmy w Ajaccio i z zamiarem znalezienia campingu przemierzamy miasto.Z przewodnika wynika,iż w samym mieście są tylko dwa campingi.Decydujemy się na ten położony w zachodniej części miasta.Jedziemy drogą wzdłuż wybrzeża,mnóstwo hoteli,bungalowy.Na campingu niestety napis "brak wolnych miejsc".Niezrażeni tym,że jeszcze nie mamy miejsca noclegu,jedziemy dalej na zachód.Dojeżdżamy na cypel Parata (droga D-111) dokładnie na moment zachodu słońca.Zachód nad granatowym morzem,wzburzone fale,w oddali rozrzucone wyspy Iles Sanguinaires.Chęć zobaczenia tego zjawiska z każdej strony jest tak wielka,że przepadamy z Wojtkiem na dłużej niż pozostali.Ale żeby zrobić jak najładniejsze zdjęcia musieliśmy przecież czekać na odpowiednią falę,dotrzeć przez jakieś drapiące po kostkach krzaczki do kamieni tuż nad brzegiem.Kiedy krótko po 20.00 po słońcu pozostaje już tylko blask,zauważamy,że z drugiej strony cypla jest wieża.Trzeba jej się przyjrzeć z bliska i znów okazja na fajne fotki.Wracamy do samochodu,milczącego samochodu."Kto się spóźnił ten szuka noclegu"-oznajmia Gosia.No to szukamy.Pierwszy najbliższy Ajaccio camping już od 20.30 nie przyjmuje gości.Jedziemy dalej.Dopiero za kilkanaście kilometrów znajdujemy miejsce na biwakowanie.W recepcji dziewczyna nie mówi ani po francusku,ani po angielsku.Ale mamy naszą Gosię,która załatwia nocleg po hiszpańsku-okazuje się bowiem,że dziewczyna jest Kolumbijką.Wieczór upływa nam bardzo przyjemnie.Jest korsykańskie wino,a Tomek walczy z kolcami,które powbijały mu się w stopy na Monte Cinto.Nieodzowna do tego jest oczywiście czołówka ,bo panują już ciemności.
24.08.09 Dzień dziesiąty Ajaccio - Tizzano
--------------------------------------------------------------------------------
Niedzielę rozpoczynamy w Ajaccio od wizyty na miejscowym targu.Charakterystyczny zapach suszonych mięs,najróżniejsze przyprawy,zioła,sery,nugaty,wina,ciasteczka.Nawet można się dobrze najeść,próbując to tu ,to tam.Kupuję zestaw ziół do mięs i do ryb.Długo spacerujemy,zwiedzamy marinę i zastanawiamy się czy nie czmychnąć jakimś katamaranem do Bonifacio-bo to dziś nasz cel.Co do katamaranów ,to są nawet konkretne preferencje,jest w czym wybierać.Centrum Ajaccio podoba mi się bardziej niż część hotelowo-rozrywkowa miasta,którą poznaliśmy dzień wcześniej, wieczorem.Po powrocie do samochodu,zaparkowanego przy nadmorskim bulwarze,ciąg dalszy podróży.Parę kilometrów jedziemy jedną z głównych dróg N-196.Następnie decydujemy się odbić lekko na zachód (D-55),aby podziwiać liczne zatoki.Trasa wiedzie przez Porticcio,La Crociata,Coti Chiavari,Acqua Doria,Marmontaja.Póżniej jeszcze mniej uczęszczana droga D-155 przez Serra-di Ferro-krótko.Kolejne 10 km D-157 przez Abbartello.Same niewielkie miejscowości.Co charakterystyczne w tym rejonie,na tablicach z ich nazwami widnieją tylko te w języku korsykańskim.Francuskie napisy są zamalowane białą farbą.Podoba mi się ta niezależność!
Przed Sartene zaczynamy szukać odpowiedniego miejsca na obiad.Trudno jednak o kawałek cienia.Ale w końcu udaje się go odnaleźć.
Zatrzymujemy się na przydrożnym parkingu,gdzie sprzedawane są również owoce.Tomek znika na chwilę i powraca z 10-cio kilogramowym arbuzem!
Już nie pamiętem co jedliśmy na obiad,ale na pewno siedzieliśmy rządkiem na kocykach( czyli pokotem-jeśli pokotem można też siedzieć... )A tak w nawiasie.Odkąd padło z ust Ani z W-wy po raz pierwszy słowo "pokot"-nie wszystkim znane-było ono dość często używane i nadużywane .
Tizzano -nasze miejsce dzisiejszego noclegu-zostało ustalone spontanicznie.Aby tam się dostać zjeżdżamy na wąską,prawie pustą drogę D-48.Tutejszy krajobraz przypomina mi trochę ten z pustyni Agriates,przynajmniej na początku.Tizzano to malutka miejscowość nad samym morzem ,z cytadelą.Na campingu obowiązują nieco inne zasady niż na poprzednich.Dostajemy do ręki szczegółowy plan,ruszamy na poszukiwanie konkretnego miejsca,po czym powrót do recepcji.To co najbardziej nas cieszy to bliski dostęp do plaży.Szybko się lokujemy,przebieramy i oddajemy falom.A były porywcze i trzeba było uważać,jeśli się chciało jeszcze uczestniczyć w kolacji.Dno pokryte piaseczkiem tak drobnym i tak przyczepnym,że trzeba było potem długiego prysznica,aby go usunąć np. z ucha.
Po kolacji odbył się mecz siatkówki- mieliśmy blisko boisko-pomiędzy drużynami:Tomek-Wojtek oraz Gosia-Ania-ja.Publiczność też dopisała,niemieckojęzyczna.Graliśmy do upadłego,nawet przez chwilę po ciemku.Po meczu zasłużone wino i sery,dyskusje.A temu wszystkiemu towarzyszy muzyka i śpiew korsykański.Koncert na campingu.Tylu atrakcji nie mieliśmy chyba na żadnym.Jako fanka muzyki korsykańskiej i tych emocji,które w niej są i tych,które wyzwala ,jestem w siódmym niebie.Czuje się,że to muzyka wyspy,do której nie przenika komercja lądu.W pewnym momencie Ania spostrzega,że śpiewają melodię "Murów"-szkoda,że nie rozumiemy tekstu.
Do ważnych wydarzeń tego wieczoru należy też spożywanie ogromnego arbuza.Dzielimy go na pół i sprawiedliwie trzy osoby przypisane są każdej połówce.Jemy prosto ze skórki łyżeczkami.A jako że na Korsyce wyobraźnia też nie śpi,a wręcz ma szerokie pole do działania,niektórzy mają ciekawe skojarzenia z arbuzem,a konkretnie z wydrążeniami.Ale nie mnie to ujawniać.
W Tizzaano zasypiamy przy korsykańskich melodiach,które milkną o północy.
25.08.08 Dzień jedenasty Tizzano - Plage de Rondinara
--------------------------------------------------------------------------------
Rano idziemy jeszcze raz na plażę w Tizzano.Ania i Wojtek nurkują.Pozostali towarzyszą Gosi,która przygotowuje się do fotografowania fal.Trzeba było na nie jednak poczekać.Nie są aż tak gwałtowne jak ostatniego wieczoru,ale mimo to zaatakowały obiektyw.Gosia broni go dzielnie i ,jak się później okazuje,skutecznie.
Opuszczamy camping udając się drogą D-48 do skrzyżowania z D-48A,
skręcamy do miejscowości Cauria.Tu oglądamy megality-Stantari,Renaggiu,Fontanaccia.
Następnie wracamy do głównej N-196,osiągamy najdalej na południe wysunięty punkt naszej wyprawy-Bonifacio.Miasto oczarowuje swoim niezwykłym położeniem.Wjeżdżamy wąską,stromą drogą w pobliże fortyfikacji,które wraz z częścią starego miasta umiejscowione są wysoko na skalnym cyplu.Samochód zostawiamy na parkingu przy cytadeli.Tutaj szybki i krótki posiłek.Zwiedzamy Ville Haute,nie mogąc oderwać wzroku od przepięknie wcinającej się zakrętami między skałami zatoki.Jej soczysty błękit tworzy wraz z biało-szarą rzeźbą otaczających skał niepowtarzalny obraz,na długości 1,5km.Od strony morza-co zaobserwowaliśmy w czasie rejsu-miasto i rozległa marina są niewidoczne.Wyłaniają się dopiero po czasie od wpłynięcia do zatoki.
Podczas spaceru po fortyfikacjach zauważamy na jednej ze ścian skalnych spacerujących ludzi.Postanawiamy z Wojtkiem i Tomkiem odnaleźć to miejsce.Są to Escalier du roi d'Aragon-schody króla Aragonii,wykute w klifie,liczące 187 stopni.Z pozycji pasażera statku wyglądają one jak skośna rysa.Zejście jest bardzo strome,z jednej strony ściana skalna,nad głowami częściowo dach ze skały,a z drugiej morze.Schodzimy na sam koniec i stąd podziwiamy rozciągające się widoki i przedziwne kształty skalne zatopione lub wyłaniające się z turkusowej wody.A potem hmmm... podejście tymi samymi schodami-już wiem nad którymi partiami mięśni należy popracować żeby kondycja była niezawodna.
Spacerujemy jeszcze uliczkami Bonifacio.Z górnego miasta zjeżdżamy do mariny.Przed planowanym rejsem próbujemy odszukać opisane w przewodniku akwarium.Krążymy tam i z powrotem,w górę i w dół,napotkani ludzie kierują nas dokładnie na tę ulicę,na której powinny znajdować się rybki.Aż dopiero ktoś informuje nas,że obiekt ten już nie istnieje.Wniosek stąd taki,iż do przewodników należy mieć ograniczone zaufanie.
Po ponad godzinnym rejsie opuszczamy z żalem Bonifacio.Z przyjemnością zostałabym tu na spacer nocny, zaszyła się w jakiejś przytulnej knajpie z widokiem na oświetloną marinę .Cały klimat tego miasta i tę architekturę stworzoną przez naturę a urozmaiconą przez człowieka zapamiętam na zawsze.
Po drobnych zakupach poszukiwania noclegu.Podążamy już w kierunku północno-wschodnim(N-198).Decydujemy się na zjazd niedaleko za Bonifacio(D-158).Camping Suartone Rondinara.Rozkładamy namioty,kolacja,prysznic i wyjątkowo bogaty wieczór przy winie.Dwa rodzaje sera,winogrona różnych odmian,suchary z ziołami.
Tej nocy budzą mnie dziwne odgłosy przy naszym samochodzie.Jakiś pies-albo i inny zwierz- zrobił nam przegląd w śmieciach.Kiedy wstajemy rano wszystko porozrzucane dookoła,wylizane do czysta.Znaczy się dobrą kuchnię prowadzimy.
26.08.08 Dzień dwunasty Rondinara - Plage de Palombaggia
--------------------------------------------------------------------------------
Podążamy dalej wzdłuż wybrzeża wschodniego Korsyki.Właściwie to planowaliśmy jeszcze zjechać w góry,ale wspólnie zadecydowaliśmy,że po zwiedzeniu Porto Vecchio będzie na to zbyt mało czasu.Porto Vecchio to kolejne portowe miasto na naszej trasie.Do starego miasta i cytadeli ,położonych na wzgórzu ,dochodzimy wąskimi uliczkami.Około dwóch godzin spacerujemy po Porto Vecchio.Dużo tutaj sklepików z wyrobami rzemieślniczymi.Spragnieni kąpieli w morzu postanawiamy wybrać najbliższy za miastem kemping.Po raz pierwszy w recepcji czujemy się trochę jak intruzy.Kemping prowadzi starsze małżeństwo i dziwią się,że zostaniemy tylko na jedną noc.Nie bardzo im się podoba,że samochód jest taki duży.Trochę marudzą,ale jednak nie odmawiają.Mężczyzna rysuje nam drogę do naszego miejsca biwakowania,a nasze dane zapisuje na karteczce wyrwanej z zeszytu ołówkiem.A na polu namiotowym miejsca sporo.Szybko udajemy się na plażę-spokojna woda,przejrzysta-rybki można oglądać bez nurkowania.Zachmurzenie przerywa nasze morskie szaleństwa i wracamy na obiad.A po obiedzie popołudnie gier i zabaw-baaardzo wesoło!Na godzinę urywam się samotnie na spacer po okolicy m.in.w poszukiwaniu jakiejś knajpki na wieczór.Po powrocie mam szczęście załapać się jeszcze na przepowiadanie przyszłości.Wyczytane przez Gosię z wyłożonych dla mnie kart:"Pewien etap życia masz już za sobą,ale jeszcze dużo przed tobą" napawa optymizmem-choć brzmi tajemniczo.Ale o to chyba chodzi,dobra wróżka nie powie wszystkiego wprost.
Kolację jemy w przytulnej korsykańskiej restauracji.Rozczarowuje nas wino-rozcieńczone?Ale samo jedzenie dobre.Zupa rybna plus sałatka i deser.Spędziliśmy miły i długi wieczór.Tylko nie mogę sobie przypomnieć czy drogę powrotną oświetlała nam czołówka Tomka....???
27.08.08 Dzień trzynasty Palombaggia - Bastia
--------------------------------------------------------------------------------
Do południa zostajemy na plaży i gramy w piłkę we wszystkie znane nam jeszcze z dzieciństwa gry.A potem czas rozpocząć kurs powrotny na Bastię.Drugi długi etap naszej wyprawy.Droga (N-198)wiedzie nad plażami wschodniego wybrzeża.Im dalej na północ tym bardziej płasko,no i nie ma już tych ulubionych serpentyn.W połowie trasy między Porto Vecchio a Bastią zwiedzamy jeszcze ruiny starożytnego miasta Aleria.Na nocleg zatrzymujemy się jakieś 10km przed Bastią na rozległym kempingu San Damiano.Przybywamy dość wcześnie więc mamy czas popływać w basenie.Plaża natomiast przypomina mi tutaj bardzo piasek znad Bałtyku.Tak bardzo,że dociera w końcu do mnie smutna prawda,iż to ostatni wieczór i noc na wyspie Ale szybko odpędzam te myśli.Po kolacji udajemy się ponownie na plażę.Zapada wieczór.Przepięknie oświetlona Bastia,znowu niebo pełne gwiazd,nasze kocyki,ostatnie wina i sery,szum morza.Gosia robi nocną sesję zdjęciową-ciekawe co z tego wyszło?Ojojoj....
Postanawiamy spędzić tę noc na plaży.Wracamy więc po śpiwory,Piotr dziwi się-zostaje w namiocie sam.A my zasypiamy trójkami-Ania,Gosia,Tomek,niżej- Ania,Wojtek,ja.Musi to zabawnie wyglądać,bo przechodząca nocą grupka Francuzów chce nam zrobić zdjęcie.Trochę ludzi spaceruje po plaży,ale nam to nie przeszkadza.Zapadamy w błogi sen.Niezapomniana noc!
28.08.08 Dzień czternasty Bastia - gdzieś w Austrii
--------------------------------------------------------------------------------
Przed godziną szóstą dzwonią nasze budziki w telefonach.Musimy wstać wcześnie ponieważ po 8.00 odpływa prom.Ach,jak to by było przyjemnie zbudzić się tak raz jeszcze razem ze wschodzącym słońcem i łagodnym szumem zaspanych jeszcze fal.Zwijamy śpiwory i cały plażowy ekwipunek.Razem z Piotrem jemy śniadanie i jedziemy do portu.Corsica Ferries odpływa punktualnie,nie ma odwrotu.Ostatnie spojrzenia na oddalającą się wyspę,zadaję sobie w myślach pytanie-czy tu jeszcze kiedyś wrócę...?Chciałabym!
Podróż do Livorno upływa szybko,siedzimy sobie na pokładzie w słońcu,trochę śpimy.Grzeje niesamowicie.Z Livorno jedziemy tym razem już autostardą.Zatrzymujemy się na jednym z parkingów ,aby przygotować obiad.Gotujemy w upale,totalny brak cienia.Pod wieczór zajeżdżamy do miasta Mantua w Lombardii.Chwila przerwy w czasie podróży non stop,bo Piotr postanawia jechać całą noc.Spacerujemy i zwiedzamy,aby ostatecznie wylądować w pizzerii.Byliśmy chyba jednymi z pierwszych gości.Oprócz pizzy, kosztujemy z Anią włoskiego piwa (bierra italiana..?).A deser jem na pół z Gosią-oczywiście tiramisu.
Po kolacji już tylko kilometry na autostradzie,robi się coraz ciemniej.Trochę śpię,a więcej nie śpię-jak to na przednich siedzeniach,które zajmuję razem z Anią.Fantastycznie wyglądają oświetlone Dolomity,no i te tunele.Szkoda tylko,że znowu trasę przez Dolomity pokonujemy nocą.
W końcu zatrzymujemy się.Chyba tuż po przekroczeniu granicy Niemiec.Przemieszczamy się do spania.Nie pada pytanie "jak śpimy?" Śpię z tyłu samochodu obok Ani a główka w główkę z Wojtkiem,który śpi na siedzeniu przed nami.Taka to była konfiguracja w przybliżeniu.
29.08.08 Dzień piętnasty Austria - Wrocław
--------------------------------------------------------------------------------
Budzę się już za Monachium.Niebo zachmurzone.Gdzie podział się ten korsykański błękit...?Przez te dwa tygodnie odzwyczaiłam się od szarości naszej codziennej pogody-jak to się człowiek szybko do miłego przyzwyczaja.Zatrzymujemy się przed Norymbergą na śniadanko.Przede wszystkim najpierw trzeba się cieplej ubrać i sięgnąć po długie spodnie,które leżały dotychczas na dnie plecaka.
Wcześnie rano spacerujemy już uliczkami stolicy Frankonii.Miasto dopiero się budzi.Na rynku ustawiają pierwsze stragany z kwiatami,warzywami,preclami.Przy 19-metrowej studni Schoener Brunnen szukamy magicznego złotego kółka,którego obrócenie gwarantuje spełnienie jednego pomyślanego w tej chwili marzenia.(Nie wiem jak inni-ja wciąż czekam ). Jako że Norymberga słynie z wypieku pierników-całorocznego-mamy możliwość obserwacji przyozdabiania tych ciastek.Gosia i Tomek ulegają pokusie zakupu paru sztuk.
Przy rynku głównym zwiedzamy Kościół Najświętszej Marii Panny(Frauenkirche),w bocznych ulicach odwiedzamy Lorenzkirche i Sebaldkirche.
Ostatnim punktem jest wznoszący się nad starym miastem zamek Kaiserburg.
To była moja kolejna wizyta w Norymberdze,ale nigdy nie byłam tam o tak wczesnej porze.To miało swój urok.Przyjemna przechadzka nieprzepełnionymi ulicami i nasz wspólny ostatni spacer na tej wyprawie ,trzymaliśmy się zwarcie
Siedzimy jeszcze chwilę na ławeczce,Piotr namawia Anię na wyjazd w Dolomity.
Potem już tylko długa podróż autostradą.Piotr na zmianę z Wojtkiem wiozą nas do Wrocławia.Przed Wrocławiem jemy jeszcze coś na ciepło....hmmm czy to była fasolka po bretońsku???A na deser na pewno melony jeszcze z Korsyki.
Im bliżej Wrocławia tym gorsza pogoda-leje deszcz.Jest dokładnie tak jak dwa tygodnie temu kiedy wyjeżdżaliśmy.Dojeżdżamy na dworzec kolejowy.Pierwsza odjeżdża Gosia,prawie w biegu przesiada się z busa do pociągu.A my (Ania,Ania i ja) jeszcze chwilę zostajemy z Tomkiem i Wojtkiem,którzy za jakąś godzinę też odjadą do domku.Piotr przerywa nam to rozstanie,odwozi nas na noc do mojego znajomego do Tyńca Małego.A po drodze następuje wymiana smsów:"Smutno bez was w tym samochodzie" - "Bez nas źle,a będzie jeszcze gorzej". Prawda,prawda to był dopiero początek tęsknoty za miłymi wspólnymi chwilami.
Mój znajomy-też Piotrek-obejrzał nasze zdjęcia z Korsyki i stwierdził,że widać po nas radość wspólnej wyprawy. Zasypiamy w pokoju na dole.Po raz pierwszy od tylu nocy śpię na kanapie.I kiedy półprzytomna budzę się w środku nocy w pierwszej chwili nie wiem gdzie jestem-w samochodzie...?w namiocie....?na plaży?Mija moment zanim kojarzę,gdzie się znajduję.Po chwili oswojenia z ciemnością dostrzegam śpiące Anie.
30.08.08 Dzień szesnasty Wrocław - Kraków/Gdańsk/Wa-wa
--------------------------------------------------------------------------------
Dla naszej trójki zaczyna się ostatni dzień wyprawy.Bardzo wcześnie wstajemy,żeby dotrzeć na dworzec do Wrocławia.Po cichu opuszczamy dom Piotrka.W ostatniej chwili Ania przypomina mi o serze,który musiałam zostawić na noc w piwnicy z wiadomych względów....Taksówkarz kasuje nas na kwotę wyższą niż ustalona wcześniej,ale cóż,tak nas długo szukał w tym Tyńcu,że nie mamy czasu na dyskusje.Pierwsza odjeżdża Ania do Krakowa.Przed odjazdem Ani do Warszawy pijemy jeszcze szybko razem poranną kawkę.Dziesięć minut po pociągu Ani odjeżdża i mój do Gdańska.Dopiero w momencie gdy już zostaję sama,uświadamiam sobie,że to już koniec tej wspaniałej wyprawy.Przyznaję,że dociera to do mnie powoli,bardzo powoli.Opornie przyjmuję to do wiadomości.Te kilka godzin w pociągu głównie przesypiam albo też odpoczywając z zamkniętymi oczami przypominam sobie korsykańską eskapadę.
15.00 z minutami wysiadam, dworzec Gdańsk Wrzeszcz,a stamtąd już do domu.
Wszystkim Wam dziękuję za te wspólne niezapomniane dwa tygodnie!Nasze przypadkowe przecież spotkanie zaowocowało fantastyczną przygodą i tak sobie myślę,że przydałby się jakiś "c.d.n."
http://www.youtube.com/watch?v=czwjss1jUD4
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
wojtekK
Dołączył: 06 Cze 2008
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Opole
|
Wysłany: Czw 14:39, 02 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
Twoją relację Kasiu przeczytałem właśnie dziś - dwa lata po powrocie z Korsyki; wspomnienia z tamtej wspólnej podróży sprawiły iż poczułem się znów, choć przez chwilę, w korsykańskiej przestrzeni wspaniałych emocji. Pozdrawiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kasia19
Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Pią 7:50, 03 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
Rzeczywiście wracaliśmy dokładnie dwa lata temu-taki prezent na rocznicę
Korsyka ożyła w dyskusjach na Krymie,zwłaszcza GR 20
Czas wyprawy niestety zawsze się kończy,ale wspomnienia trwają wciąż
i nabierają kolorów.
Pozdrawiam
kasia
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|