piotr102
Administrator
Dołączył: 01 Paź 2006
Posty: 915
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Polska-Wrocław
|
Wysłany: Śro 20:20, 11 Lip 2007 Temat postu: Materhorn str. wloska pazdziernik 2004r |
|
|
RELACJA Z WYPRAWY
NA MATTERHORN 4478 MNPM
OD STRONY WŁOSKIEJ
(PAZDZIERNIKOWE MONTE CERVINO 2004)
W wyprawie udział wzięli:
Piotr Wrocław
Marian Sanok
Michał Łódź
Michał Racibórz
Krzysiu Chrzanów
Hubert Kraków
Paweł Warszawa
Rysiu Płock
Tomek Częstochowa
Oraz liczni statyści, których nie zapraszaliśmy ( p.s. niektórzy włoscy statyści weszli na
szczyt....)
Etymologia wyprawy, jak chyba w każdym przypadku taki i w tym początek bierze w domu,
kiedy to nie mając pomysłu co z sobą zrobić tej jesieni i myśląc jakby tu i gdzie jechać w
góry - przeglądałem internet w poszukiwaniu wyprawy do której można się podłączyć.
Szukałem jakiejś wyprawy w Alpy myślałem o Blanku albo Monte Rosie wcześniej byłem
na Grossie w Austrii więc postanowiłem zrobić coś ,,mocniejszego i wyższego. Znalazłem
na stronie Extrek a wyprawę na Matterhorn od strony włoskiej ,,nieco trudniejszą drogą
niż grań niż Hornli. Tak mi się zawsze wydawało, że Matterhorn to nie dla mnie (za
trudno), ale po konsultacji z organizatorem, z Piotrkiem stwierdziłem, że może się udać i
nie wiedzieć kiedy i jak zdecydowałem, że jadę.
Dzień 1 godzina zero (ok. 16)
Wyprawa w składzie 9-cio osobowym - 2 października wyruszyła z Wrocławia i po
kilkunastu godzinach (może 20-tu) znalazła się pod Monte Cervino na parkingu po w
włoskiej stronie Matterhornu. Po krótkim odpoczynku, przepakowaniu się i najedzeniu
zabraliśmy żarcie, sprzęt i w 8 osób (bez Piotra, który prowadząc całą noc był
nieprzytomny) ruszyliśmy do schroniska Abruzzi położonego na wysokości 2800 mnpm.
Po drodze okazało się, że z powstała nowa polska droga z parkingu do ,,Arbuzów
ponieważ poszliśmy niezupełnie po szlaku nadkładając kilka godzin.
Po dotarciu na 2800 okazało się, że schronisko nie działa i trzeba było dziurą w oknie
włamać się do środka schronisko mimo, iż niewykończone okazało się całkiem przytulne.
Ja wraz z Marianem postanowiliśmy na noc zejść na dół, z kilku powodów - ja nie zabrałem
ciepłego śpiwora no i po Piotra wypadało było wrócić, co by sam nie szedł.
Dzień 3 godzina szósta zero zero
Noc (moje urodziny) minęła przyjemnie i z samego rana ok. szóstej uderzyliśmy
wczorajszego dnia rozpoznaną drogą (tym razem już szlakiem) w a górę, po 2 h dotarliśmy
w trójkę do Abruzzi i w komplecie, w 9-tkę ruszyliśmy do schroniska Carrel położonego na
wysokości 3800 mnpm.
Droga do Karela nie sprawiała raczej kłopotów do 3500, później trudności przeciętne, ale
w sumie nie było dramatu. Popołudniem dotarliśmy do schronu (okazał się całkiem nieźle
wyposażony) Oczywiście włosi chcieli za spanie jakieś pieniądze, ale wyperswadowaliśmy
im ten pomysł (od października schroniska są za darmola.) Noc przynajmniej dla mnie nie
była komfortowa 1000 m różnicy poziomów no i pierwsza w życiu noc na 3800! nie bardzo
mogłem spać, ale katar przynajmniej mi przeszedł ha ha )
Humory zepsuli nam Anglicy, którzy popijając Johny Walkera przekonali nas, że
opowieści, iż do szczytu zostało nam 3 h to włoskie bujdy na resorach. Stwierdzili, że
trzeba by było biec, a 6 h to szybki czas i trzeba być niezłym by się zmieścić. Nastroje
podupadły, wszyscy zgodnie stwierdzili że jutro będzie ciężko. Przy okazji rozmów zapadła
decyzje, że jeśli do 13.00 nie dojdziemy do szczytu schodzimy.
Dzień 4 godzina piąta zero zero
Poranek okazał się niezbyt mroźny i raczej zachęcający do wspinaczki toteż dzieląc się na
trzy zespoły ruszyliśmy przed świtem uzbrojeni w czołówki z myślą, że trzymając tempo
może się udać. Ja podłączyłem się do liny z Michałem z Łodzi i Rysiem z Płocka.
Zabraliśmy trochę haków jedną kostkę, dwa czekanomłotki, linę oraz resztę złomu po
czym rozpoczęliśmy wspinaczkę zasadniczą.
Trudności okazały się spore (trudności skalne przynajmniej dla mnie średnie, ale to tu to
tam trochę lodu asekuracja często lotna, wiało podmuchami, nie dało się też nie
zauważyć przepaści ); z Michałem stwierdziliśmy, że trudności można by ocenić jako
czwórkę może trochę plus a nie jak pisali w przewodniku ,,nieco trudniej niż grań Hornli III+
. Droga jest wspaniała - ekspozycje ogromne a widoki też wcale nie gorsze w
szczególności cień góry rzucany na szwajcarski lodowiec - Rysio machał rękami coby
zobaczyć gdzie jesteśmy ale szans nie było ogrom góry jest porażający. Droga jest
,,psychogenna co sam odczułem,gdyż trochę mnie przybiła i odechciało mi się gór na
kilka godzin. Poruszanie się na lotnej asekuracji lub bez to raczej dyskomfort ale gdy
mysli się o zdobyciu góry jest to jedyny sposób. Po południu zaczęła się psuć pogoda i
zapowiadało się na pożądaną zadymę. Około w pół do drugiej po pokonaniu trudnego
piku Tyndala znaleźliśmy się na wysokości mniej więcej 4300 mnpm.
Pogoda raczej miała się ku gorszemu chociaż na dwoje babka wróżyła. Po drugim
głosowaniu - jawnym i demokratycznym postanowiliśmy schodzić. Michał miał wielką
ochotę iść i zdobyć wierch, gdyż wczoraj wraz z Hubertem z drużyny nr 2 opatentowali
schodzenie po zmroku robiąc rekonesans - w końcu uszanował wynik głosowania. (Pewnie
byśmy weszli i zeszli, ale pewnie to trochę mało - baliśmy się nocnego zejścia, które i tak
jak się później okazało nas nie ominęło). Nasz odwrót spowodował wycofanie się drugiej
drużyny znajdującej się ok. 100 m pod nami. Drużyna trzecia odpuściła wcześniej.
Zejście okazało się mozolne. Asekuracja pełna, zjazdy, zjazdy i jeszcze raz zjazdy (Rysio w
toku ataku szczytowego dowiedział się jak posługiwać się ósemką!!!) Anglicy mieli rację, że
wejście i zejście wymaga takiej samej ilości czasu.
Około ósmej po 15 godzinach od startu, zjedzeniu 1 batonika i kilku łykach rosołku
dotarłem do Carrela a za mną Rysio i Michał taszcząc liny i szpej. (trochę mu ulżyłem
gubiąc w podejściu dwa karabinki sory Michał raz jeszcze!!!)
Piotrka Michała i Pawła (team nr 3) już nie było, gdyż zdecydowali się zejść na dół (do
Cerviny dotarli o 2 w nocy w całkowitych ciemnościach w świetle gasnących czołówek!!!,
Paweł został w Arbuzach na noc.)
Ja osobiście miałem dość, reszta ludzi w schronie z nastawieniem na drugi atak położyła
się spać
Dzień 5 godzina czwarta zero zero
Zgodnie z wczorajszym ustaleniem o 4 rano obudził się Hubert i sprawdził pogodę na
zewnątrz jego komentarz (,,PRZEJEBANE ) pozwolił mi pospać jeszcze trochę.
Jasnym było, że w tej wyprawie Monte Cervino nie zdobędziemy...
Na zewnątrz wiatr, mgła chmurzyska Odwrót w trudnych warunkach nastąpił ok. 9.00 po
uporządkowaniu sprzętu i schroniska udało nam się również napić śmierdzącej wody z
lodu jaki znalazłem pod przewróconą okiennicą.
Schodzenie do przełęczy pod Carrelem na 3500 to kolejny cykl zjazdów, później było już
łatwiej i mogliśmy iść bez asekuracji. Około 12 zrobiliśmy króciutki biwak z przerwą na
ciepły posiłek i świeżą wodę ze źródełka, jakie spotkaliśmy. Popołudniem dotarliśmy do
Abruzzi lecz ja i Marian postanowiliśmy nie odpoczywać tylko od razu zejść do samochodu
do którego zostało 2 h drogi (chciałem jak najszybciej zejść na dół). Chłopaki w czwórkę
zostali zabierając później resztkę jedzenia pozostawionego wcześniej w schroniksku.
Droga zejściowe z Abruzzi wiedzie traktem umożliwiającym nawet wjazd dżipem droga jest
spacerowa toteż postanowiliśmy ją skracać idąc prosto w dół. To był błąd gdyż mile
gawędząc w ,,mleczej pogodzie szybko znaleźliśmy się na łące ograniczonej przepaściami
i skałami a jedynym przechodniem okazała się kozica.
Droga jakoś nie chciała się odnaleźć i rozważaliśmy nawet konieczność spania na stoku
dla mnie nie za fajnie bo jutro też nie miało się ku lepszej pogodzie (padał deszcz a my nie
mieliśmy namiotów). Po pół godzinie kręcenia się w kółko i podejścia pod stromy stok
udało się nam odnaleźć drogę teraz już skróty robiliśmy dużo ostrożniej.
Do parkingu dotarliśmy późnym popołudniem godzinę czy dwie po nas nadciągnęła reszta.
Wieczorem po wszamaniu jajecznicy na boczku ruszyliśmy w stronę domu, gdyż planowany
Blanc nie mógł dojść do skutku z powodu mglistej i deszczowej jesiennej pogody w całym
rejonie. Jak się okazało po drodze w całej Europie pogoda do bani więc zrezygnowaliśmy z
gór i około 22.00 dnia następnego znaleźliśmy się we Wrocławiu.
Trochę szkoda ż e nie udało się wejść na szczyt, ale tak to bywa i trzeba być na to
gotowym ja osobiście cieszę się z rekordu wysokości, prawie na urodziny ale gdybym
dostał jeszcze 150 m nie obraził bym się może następnym razem.
Postanowiłem na Matterhorn wrócę na pewno
A teraz zabieram się do przygotowań na następną wyprawę, gdzie - nie wiem; na pewno z
Extrekiem.
Pozdrowienia dla wszystkich uczestników wyprawy!
Autor relacji Tomek - Częstochowa
Post został pochwalony 0 razy
|
|